Rozdział 65.

140 16 38
                                    

Cullen pierwszy opuścił salę narad. Sheila przemknęła w progu, ocierając się o jego nogę, podekscytowana czymś ciekawszym niż drzemka pod dębowym stołem. Cullen posłał jej blady uśmiech, przekładając trzymane dokumenty. Znowu miał nieporządek. Gdyby nie zmieniali omawianych tematów co pół minuty...

— Sheila — rzucił karcąco. — Spokojnie.

Sheila zatrzymała się pod gabinetem Josephine, nadal napierając łapami na drzwi. Nie reagowała na polecenia i Cullen miał wrażenie, że robiła to specjalnie. Przywykła... do innych słów. Których nie umiał powtórzyć.

— Cullenie!

Cullen obrócił się ku sali narad. Ze środka wyszła Inkwizytorka – podłapał jej płoche spojrzenie i zignorował to, jak skuliła ramiona. Udając, że nawet jej nie widział, poczekał, aż Josephine przestanie coś mówić przez próg do Leliany. Zacisnął usta.

Miał sporo pracy związanej z ich najnowszymi działaniami i naprawdę...

— Poczekałeś, to dobrze. — Josephine obdarzyła go uśmiechem, pośpiesznie go doganiając. — Chciałam porozmawiać o jednej sprawie.

Cullen skinął głową.

— Oczywiście.

Rozległo się zaskoczone westchnienie Inkwizytorki. Cullen popatrzył za gnającą przed siebie Sheilą – wykorzystała okazję, żeby prawie stratować Inkwizytorkę i pobiec w swoją stronę. Chyba nie miał już za dużego wpływu na to zwierzę.

— To na pewno...? — Josephine wskazała końcówką pióra na niknący za zakrętem puchaty ogon Sheili.

— W porządku — wszedł jej w słowo. — Pójdzie do Doriana.

Inkwizytorka odmaszerowała, nie oglądając się za nimi. Cullen próbował nie wypalać jej dziury w plecach ponurym spojrzeniem.

Mieli wojnę do stoczenia. Świat do uratowania. W takiej perspektywie jego problemy... były drobne. On sam zresztą też. I Keva.

Westchnął.

— Chodzi o przemarsz, o którym ci już wspominałam. — Josephine znów uśmiechała się pogodnie, w ten doskonale wystudiowany sposób. — Zastanawiałam się, jak przygotowania. Termin się zbliża i...

— Wyślę ludzi. — Cullen wzruszył ramionami. — Mniej, niż zakładałem, ale niczego nie odwołamy. Jeden oddział powinien wystarczyć.

— Oczywiście. — Josephine skinęła głową. — Chciałabym jednak, by prezentowali się... rozumiesz. Nieco korzystniej niż na polu walki.

— Mamy paradne uzbrojenie — przypomniał może zbyt oschle. — Nie widzę problemu, by z niego skorzystali.

Josephine uśmiechnęła się z ulgą.

— Doskonale. Cieszę się, że nie ma z tym problemu. — Odkreśliła coś na swojej liście. — Jest jeszcze jedna...

— Cullenie.

Co było nie tak z tym dniem? Dlaczego znienacka wszyscy czegoś od niego chcieli?

Cullen popatrzył na Lelianę. Zamknęła za sobą drzwi od sali narad i zerknęła krótko na Josephine – jakby nie wiedziała, czy powinna się przy niej odzywać. Zmarszczył czoło. Co się, na oddech Stwórcy, działo? Lelianie raczej nie chodziło o paradny przemarsz.

— Słucham — zaznaczył.

— To... — Leliana nieznacznie się zająknęła, ale szybko odchrząknęła. — To nie ma związku z Inkwizycją.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz