Rozdział 61.

105 15 4
                                    

Cullen wbił obojętne spojrzenie w mapę. Dłoń Inkwizytorki przesuwała kolejne znaczniki, w komnacie rozbrzmiewał jej głos, ale w ogóle nie rozróżniał słów. Coś o Zaziemiu? Albo Jałowych Mokradłach? Znowu? Popatrzył na trzymane dokumenty. Żadne nie dotyczyły prowadzonych w tych regionach spraw. Mógł z czystym sumieniem ignorować frustrujące paplanie. Głos Inkwizytorki jeszcze nigdy tak bardzo nie działał mu na nerwy.

Nacisnął palcami nasadę nosa, nawet się z tym nie kryjąc. Niech spróbuje mu powiedzieć, że źle wywiązywał się ze swoich obowiązków. Niech tylko zwróci mu uwagę. Czekał. Miał setki gotowych odpowiedzi. Za niektóre nawet mogłaby wtrącić go do lochu. Nie zawahałby się ich z siebie wypluć.

Głowa pulsowała bez przerwy od trzech dni. Nie wiedział, ile z tego zawdzięczał odstawieniu, ile przepracowaniu, a ile przerażeniu. Przestał z tym walczyć. Nie miał czasu. Musiał skupić się na ważniejszych sprawach, nie zaniedbując Inkwizycji. Musiał przynajmniej śledzić spojrzeniem przesuwającą się po mapie rękę Inkwizytorki.

Niczego nie miał pod kontrolą. Wszystko się sypało. Cały jego poukładany świat.

Poczuł, że ktoś zacisnął dłoń na jego ramieniu. Drgnął mimowolnie. Obok niego stała Josephine – na jej twarzy malowała się troska i szczere współczucie. Obserwowała go czujnie. Pewnie chciała pomóc. Gdyby tylko mogła. Uśmiechnął się niemrawo, próbując ją uspokoić. Nie wypadł przekonująco i zobaczył to w jej oczach. Mimo to cofnęła rękę.

Nie spodziewał się, że poczuje wobec niej tyle wdzięczności za ten gest.

— Chcesz coś dodać, komendancie?

Cullen nie popatrzył na Inkwizytorkę. Ledwie zerknął na znacznik, który przesunęła jako ostatni. Okolice Crestwood. Nadal nic, co by go interesowało na tej naradzie.

— Gdybym chciał, już byś o tym wiedziała — rzucił oschle. — Inkwizytorko.

Zapadła cisza. Wreszcie.

Wypuścił powietrze przez zęby i skupił spojrzenie na trzymanych raportach. Święte Równiny, Szmaragdowe Mogiły, Zachodnie Podejście. Zacisnął usta. Wszystko z Orlais. Po co go tu wzywała, skoro narada obejmowała zagadnienia dotyczące Fereldenu? Miała ochotę sobie na niego popatrzeć?

— Arl Redcliffe śle pozdrowienia — odezwała się Josephine.

Jej głos był nieco wyższy i zduszony. Atmosfera jakby tężała z każdym oddechem. Wiedział, że to jego wina. Nie zamierzał zachowywać się inaczej. Josephine i Leliana chyba nie miały mu tego za złe. Milczący konflikt pewnie je męczył.

— Dlaczego? — Inkwizytorka zabrzmiała na zdumioną.

Rzeczywiście, nie miał powodu. Zwłaszcza do pozdrawiania Inkwizycji. Inkwizytorka nie pofatygowała się, by go poznać.

— Jego list został skierowany do komendanta Rutherforda — przyznała Josephine, westchnąwszy.

Coś boleśnie zacisnęło się na sercu Cullena. Nabrał ze świstem powietrza i wreszcie oderwał wzrok od raportów. Josephine zasłaniała pół twarzy podkładką, uważając, by niczego nie zniszczyć tym mało sprytnym manewrem.

— I lady Lavellan, zapewne? — rzucił martwym głosem.

— Wspominał — wymamrotała.

— To chyba nieodpowiednie? — odezwała się Inkwizytorka. — Pisząc do Inkwizycji, powinien zwrócić się do mnie, prawda?

Josephine otworzyła usta, żeby się odezwać. Cullen nie zamierzał pozwalać na przyklepanie kolejnego konfliktu. Warknął cicho, mocno zaciskając dłoń na trzymanych dokumentach. Popatrzył na Inkwizytorkę, prosto w jej oczy, i nie krył się ze złością.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz