Epilog

206 22 40
                                    

I już.

Cullen ostrożnie zamknął wieko torby podróżnej. Wszystko się zmieściło – wszystko to, co chciał mieć blisko. Westchnął, podnosząc wzrok. Jego gabinet nigdy nie wydawał się zbyt przytulny i sielski, ale teraz, kiedy zniknęły z niego rzeczy Cullena, sprawiał wrażenie bardziej pustego niż kiedykolwiek.

Jego spojrzenie zawędrowało na kartkę leżącą na wysłużonym biurku, złożoną na pół. Uśmiechnął się lekko, przesuwając dłońmi po miękkiej skórze torby. Miał jeszcze trochę czasu. Pakowanie się poszło mu szybciej, niż się spodziewał.

Ostrożnie rozłożył papier. Znajome, trochę niedbałe pismo rozciągało się od jednego brzegu do drugiego, jak echo utraconego świata. Znał ten tekst na pamięć, ale nie zamierzał pozbywać się listu. Ułożył opuszki palców na zawieszonej na rzemyku monecie, mimowolnie zaciskając usta.

Tak to właśnie musiało być.

Wysunął list spod talizmanu i schował go do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Musiał zrobić jeszcze parę rzeczy, zanim będzie mógł wyjechać. Oby wszystkie poszukiwane osoby nadal znajdowały się w Podniebnej Twierdzy.

Sięgnął po plik ostatnich wypełnionych przez siebie dokumentów i chwycił zwiniętą w rulon kartkę. Upewnił się, że nigdzie się nie zgięła, zanim ruszył do drzwi. Nawet nie musiał cmokać na Sheilę – widząc, że wychodził, podniosła się z cichym westchnieniem i podreptała za nim.

Pora wreszcie zamknąć ten rozdział.

***

Ma'vhenan!

Kiedy znajdziesz ten list, mnie już pewnie nie będzie. Ani w Podniebnej Twierdzy, ani... wcale. Ir abelas. Wiedziałam to od dłuższego czasu, ale nie powiedziałam Ci. Możesz być na mnie zły. Powinieneś być. Zjawiam się w Twoim życiu tylko po to, żeby znowu zniknąć. Naprawdę... naprawdę nie chciałam Cię skrzywdzić. Miałam wybór i może dokonałam złego. Ale ten ciężar zabiorę ze sobą.

***

— Josie? — mruknął, zaglądając do jej gabinetu.

Josephine wyglądała przez okno i na dźwięk jego głosu prawie podskoczyła. Obróciła się, przykładając dłoń do piersi, jakby próbowała uspokoić przyśpieszające serce. Na jej śniadej skórze pojawił się ciemniejszy rumieniec.

— Zaskoczyłeś mnie — stwierdziła.

Cullen uśmiechnął się lekko. Nie wiedział, czy chodziło o jego nadejście, czy o to, jak ją nazwał. Nie zamierzał pytać, żeby nie kłopotać jej bardziej. Uniósł ściskane w dłoni dokumenty, zaraz za Josephine ruszając do jej biurka.

— Zajmę ci tylko chwilę — zapewnił. — Przyszedłem to zostawić.

Spojrzenie Josephine skupiło się na pliku kartek, które ułożył tuż przed nią. Między jej brwiami pojawiła się charakterystyczna zmarszczka.

— Och — wyrwało jej się. — Jesteś... jesteś pewien?

Cullen uśmiechnął się szerzej. Brzmiała na zakłopotaną. Prawdopodobnie jego decyzja była zaskoczeniem – a może i ona, i Leliana się jej spodziewały. Tak czy siak, nie wzbudziła specjalnego entuzjazmu.

— Jestem — odparł. — Wykonałem swoje zadanie.

— Stałeś się częścią symbolu — zauważyła, wpatrując się w kartki, jakby były jadowitym wężem. — Twoje nazwisko jest wymieniane jednym tchem obok wszelkich osiągnięć, które udało nam się...

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz