Rozdział 66.

95 15 25
                                    

Ogień trzaskał, sypiąc w niebo pojedynczymi iskrami.

Zupełnie jak wtedy. Wśród ciszy, śniegu, zimnego wiatru, pod rozciągającym się nad wszystkim czarnym niebem. Deylan zamknął oczy, głęboko nabierając powietrza – pachniało lodem i suchym drewnem. Tęsknił za żywicznym zapachem równinnych lasów. Za zielenią. Za spokojem ducha.

— Hej, Poszukiwaczko.

Deylan drgnął, unosząc powieki. Wśród półmroku rozganianego blaskiem niewielkiego ogniska dostrzegł skulone postaci. Brakowało jednej. Znowu. Przywykł już do tego, że chłopak nagle znikał z pola widzenia. Nikt się tym nie przejmował, więc Deylan tym bardziej nie powinien.

— Słucham? — Odpowiedź była dość szorstka.

Poszukiwaczka Pentaghast ogółem była dość szorstka. Deylan trochę się jej bał. Nie przypominała nikogo z klanu i chyba to najbardziej go przerażało. Poruszył się na swoim miejscu, wbijając wzrok w zwęglone resztki drewna przy ognisku.

— Masz, napij się. Poprawi ci humor.

— Dobrze wiesz, co poprawi mi humor.

Deylan usłyszał pluśnięcie wody. Wody? Raczej nie. Zerknął płochliwie w górę, ku postaciom, ale żadna nie wyróżniała się na tle czerni na tyle, by mógł je rozróżnić. Skulił ramiona, wciągając powietrze przez zęby.

Zimno. Chyba zimniej niż podczas podróży z klanem.

Naciągnął płaszcz tak, by kołnierz na pewno osłaniał szyję. To bez sensu, tak wysoko w górach nie dało się całkowicie ogrzać, nie w samotności na uboczu. Ale mógł udawać, że wszystko w porządku. Że nad wszystkim panował.

Nigdy nad niczym nie panował.

— Nawet o tym nie myśl — warknął nagle ostry głos.

Deylan poderwał głowę. To nie jego skarcono. Tylko miał dziwne wrażenie...

— Daj spokój, jak nam tu zamarznie, nie zaprowadzi nas... no wiesz — rozległo się pełne zmęczenia usprawiedliwienie.

Mówili o nim. Jakby go tu nie było.

Deylan zacisnął usta i przyjrzał się swoim dłoniom.

— Jeśli zamarznie, przywołam jego żałosnego ducha, żeby się na coś wreszcie przydał — prychnął głos. — On nie miał litości dla Kevy.

Deylan skulił ramiona.

— Chyba nie tak działa nekromancja — wymamrotał drugi.

— Dostał wszystko, czego potrzebuje, by przetrwać — odezwała się Poszukiwaczka. — Nie rozczulaj się nad nim, Varriku. To nie Cole.

Deylan odgarnął półdługie włosy z twarzy. Kosmyki częściowo pokryły się szronem. Było naprawdę zimno – ale wszyscy mieli rację. Miał tyle, ile potrzebował... i na ile zasłużył. Litość krasnoluda wydawała się nie na miejscu. Zwłaszcza w sytuacji, w której się znaleźli.

To nie tak, że nie chciał pomóc Kevie. Naprawdę... naprawdę myślał, że klan chciał jej dobra. Rozwiązania tej sytuacji. Nikt normalny nie postanowiłby zabić, żeby zadość uczynić innej śmierci. Prawda? Może jego ciotka już nie była normalna. Może nic już nie było normalne. Deylan znów zacisnął powieki.

Czy to wystarczy, Kev? Nie zabrał jej do domu – ale chciał przyprowadzić jej dom do niej. Czy to dość, żebyś wybaczyła? Coś zakłuło go w oczy, więc przygryzł wargę. Musiał oddychać równo i spokojnie. Nie zwracać na siebie uwagi. Udawać, że nic go nie obchodziło. Że wcale nie bolało.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz