Rozdział 39.

132 23 36
                                    

Cullen jeszcze nigdy nie dokonał tak wielu rzeczy w tak krótkim czasie. Szacowanie Kasandry, ile zajmie podróż, okazało się trafne – miał cztery dni na uporządkowanie spraw na Świętych Równinach. Zabrał się do dzieła, jak tylko zeskoczył ze zmęczonego wierzchowca w jednym z obozów. Żołnierze zdali mu ogólne raporty, a on z marszu ruszył do pracy. Liczył, że zdoła skrócić pobyt do trzech dni, wtedy na pewno zdążyłby wrócić do Podniebnej Twierdzy przed wypuszczeniem Kevy.

Kłopoty wynikały z braku organizacji. Inkwizytorka odesłała z regionu większość kompetentnych dowódców, przenosząc ich na Szmaragdowe Mogiły. Na Świętych Równinach pozostali tylko świeżo przeszkoleni adepci. Konieczność działania na dwóch frontach – oczyszczania okopów i stawiania mostu – przerosła ich. Nie umieli dysponować zasobami ludzkimi, by ograniczyć straty i zmniejszyć ryzyko. Cullen musiał po prostu po nich posprzątać i wyręczyć ich w kilku kwestiach.

Cztery dni były wystarczające, jak zorientował się już drugiego, kiedy zbliżali się do zakończenia walki w okopach. Most tkwił nad rzeką w połowie, a demony coraz rzadziej nękały wojska orlezjańskie – wszystko dzięki temu, że Cullen pracował prawie bez przerwy. Unikał snu jak ognia, nie chcąc śnić. Nieważne, czy miał koszmar, czy wręcz przeciwnie, budził się z walącym ciężko sercem. Ograniczył odpoczynek do nieregularnych drzemek.

W koszmarach poza przeszłością z Kręgu przeżywał chłostę Kevy – a jego umysł podsuwał bardziej okrutne scenariusze, które znał jeszcze ze służby w Zakonie. Ledwie się budził, ciesząc się, że to tylko zły sen, przypominał sobie, gdzie Keva przebywała i co musiała znosić. Ogarniał go dławiący smutek, bezradność frustrowała, więc zrywał się z posłania i ruszał do pracy, jeszcze bardziej mrukliwy niż na co dzień.

Gorsze chyba były sny, w których wszystko było w porządku. Zawsze zaczynały się tak samo – budził się w swoich kwaterach i odkrywał uśmiechniętą, uroczo rozczochraną Kevę przy boku. Zagadywała go, całowała, zachęcała do wstania, potem się przekomarzali, a on cieszył się, że całe zło okazało się tylko koszmarem. Ale wreszcie przychodziło prawdziwe przebudzenie – i wtedy czuł się jeszcze gorzej niż przed zaśnięciem.

Pracę trzeciego dnia rozpoczął od wczesnych godzin, tuż po wyrwaniu się z idyllicznego snu. Ogarnięty nienawiścią do ponurej rzeczywistości, zebrał niewielki oddział i udał się na patrol wzdłuż głównej drogi pomiędzy okopami i ruinami wioski nieopodal mostu. Tłumacząc dowódcy, że codziennie przed rozpoczęciem prac powinien dokonywać tego typu zwiadu, zbliżył się do zniszczonych budynków. Stąd słychać było szum przepływającej trochę dalej rzeki, co w ciszy nadawało okolicy sielankowej atmosfery.

Jeden ze zwiadowców maszerujący z przodu gwałtownie zawrócił.

— Komendancie Rutherford, demony przy budowie — doniósł.

— Szlag — rzucił Cullen przez zęby. — Właśnie dlatego trzeba co rano sprawdzać teren — poinformował zaniepokojonego dowódcę. — Przegońmy je.

Walka nie trwała długo. Pojedyncze cienie i jeden demon gniewu nie stanowiły dla ich oddziału zagrożenia. Cullen bardziej martwił się o konstrukcję mostu. Na szczęście stwory niczego nie uszkodziły, praca nie poszła na marne. Po błyskawicznym przeglądzie stanu oddziału przeprowadzonym przez dowódcę, Cullen z czystym sumieniem mógł zarządzić powrót do głównego obozowiska.

— Przy budowie musi być kilku gotowych do walki wojowników — tłumaczył idącemu przy nim dowódcy. — Na wypadek gdybyście zostali zaatakowani. Teraz, kiedy okopy zapełnione są rycerzami orlezjańskiej kawalerii, nie demonami, możesz swobodniej dysponować siłami Inkwizycji.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz