Cullen jeszcze nigdy nie dokonał tak wielu rzeczy w tak krótkim czasie. Szacowanie Kasandry, ile zajmie podróż, okazało się trafne – miał cztery dni na uporządkowanie spraw na Świętych Równinach. Zabrał się do dzieła, jak tylko zeskoczył ze zmęczonego wierzchowca w jednym z obozów. Żołnierze zdali mu ogólne raporty, a on z marszu ruszył do pracy. Liczył, że zdoła skrócić pobyt do trzech dni, wtedy na pewno zdążyłby wrócić do Podniebnej Twierdzy przed wypuszczeniem Kevy.
Kłopoty wynikały z braku organizacji. Inkwizytorka odesłała z regionu większość kompetentnych dowódców, przenosząc ich na Szmaragdowe Mogiły. Na Świętych Równinach pozostali tylko świeżo przeszkoleni adepci. Konieczność działania na dwóch frontach – oczyszczania okopów i stawiania mostu – przerosła ich. Nie umieli dysponować zasobami ludzkimi, by ograniczyć straty i zmniejszyć ryzyko. Cullen musiał po prostu po nich posprzątać i wyręczyć ich w kilku kwestiach.
Cztery dni były wystarczające, jak zorientował się już drugiego, kiedy zbliżali się do zakończenia walki w okopach. Most tkwił nad rzeką w połowie, a demony coraz rzadziej nękały wojska orlezjańskie – wszystko dzięki temu, że Cullen pracował prawie bez przerwy. Unikał snu jak ognia, nie chcąc śnić. Nieważne, czy miał koszmar, czy wręcz przeciwnie, budził się z walącym ciężko sercem. Ograniczył odpoczynek do nieregularnych drzemek.
W koszmarach poza przeszłością z Kręgu przeżywał chłostę Kevy – a jego umysł podsuwał bardziej okrutne scenariusze, które znał jeszcze ze służby w Zakonie. Ledwie się budził, ciesząc się, że to tylko zły sen, przypominał sobie, gdzie Keva przebywała i co musiała znosić. Ogarniał go dławiący smutek, bezradność frustrowała, więc zrywał się z posłania i ruszał do pracy, jeszcze bardziej mrukliwy niż na co dzień.
Gorsze chyba były sny, w których wszystko było w porządku. Zawsze zaczynały się tak samo – budził się w swoich kwaterach i odkrywał uśmiechniętą, uroczo rozczochraną Kevę przy boku. Zagadywała go, całowała, zachęcała do wstania, potem się przekomarzali, a on cieszył się, że całe zło okazało się tylko koszmarem. Ale wreszcie przychodziło prawdziwe przebudzenie – i wtedy czuł się jeszcze gorzej niż przed zaśnięciem.
Pracę trzeciego dnia rozpoczął od wczesnych godzin, tuż po wyrwaniu się z idyllicznego snu. Ogarnięty nienawiścią do ponurej rzeczywistości, zebrał niewielki oddział i udał się na patrol wzdłuż głównej drogi pomiędzy okopami i ruinami wioski nieopodal mostu. Tłumacząc dowódcy, że codziennie przed rozpoczęciem prac powinien dokonywać tego typu zwiadu, zbliżył się do zniszczonych budynków. Stąd słychać było szum przepływającej trochę dalej rzeki, co w ciszy nadawało okolicy sielankowej atmosfery.
Jeden ze zwiadowców maszerujący z przodu gwałtownie zawrócił.
— Komendancie Rutherford, demony przy budowie — doniósł.
— Szlag — rzucił Cullen przez zęby. — Właśnie dlatego trzeba co rano sprawdzać teren — poinformował zaniepokojonego dowódcę. — Przegońmy je.
Walka nie trwała długo. Pojedyncze cienie i jeden demon gniewu nie stanowiły dla ich oddziału zagrożenia. Cullen bardziej martwił się o konstrukcję mostu. Na szczęście stwory niczego nie uszkodziły, praca nie poszła na marne. Po błyskawicznym przeglądzie stanu oddziału przeprowadzonym przez dowódcę, Cullen z czystym sumieniem mógł zarządzić powrót do głównego obozowiska.
— Przy budowie musi być kilku gotowych do walki wojowników — tłumaczył idącemu przy nim dowódcy. — Na wypadek gdybyście zostali zaatakowani. Teraz, kiedy okopy zapełnione są rycerzami orlezjańskiej kawalerii, nie demonami, możesz swobodniej dysponować siłami Inkwizycji.
CZYTASZ
Niewolnica losu
FanfictionEtain Lavellan zmaga się ze swoimi obowiązkami. Tak, to dobre słowo - zmaga się, by wypełniać je jak najlepiej. Stanowisko Inkwizytorki to coś, na czym zależy jej jak jeszcze nigdy wcześniej. Nieszczęśliwa passa, która prześladowała młodą organizacj...