Rozdział 35.

144 24 35
                                    

Serce ciężko waliło Cullenowi w piersi, kiedy prowadzono go prosto pod tron Inkwizytorki. Już tam siedziała, z lekko zadartą brodą, nieruchomym wzrokiem, wysoko upiętymi ciemnymi włosami. Wyglądała naprawdę groźnie – zwłaszcza jeśli miało się świadomość, że w jej rękach spoczywała cała władza w Podniebnej Twierdzy. Jego wzrok powędrował jednak na zebranych w komnacie widzów.

Zauważył towarzyszy Inkwizytorki, ale również przyjaciół Kevy. Varrik, Kasandra, wydawało mu się, że wśród tłumu dostrzegł charakterystyczny kapelusz Cole'a. Blackwall odprowadził go pełnym współczucia spojrzeniem, Żelazny Byk prychnął z pogardą, jednak jego wzrok wwiercał się w niewzruszoną Inkwizytorkę. Cullen nie widział tylko Kevy. Tak bardzo chciał, żeby tu przyszła – gdyby mogła trzymać go za rękę, bez wahania by z tego skorzystał. Ale gdyby przynajmniej przy nim stała, kiedy usłyszy wyrok...

Nawet się nie łudził. Inkwizytorka jasno dała mu do zrozumienia, co go czekało, jeśli raz jeszcze popełni błąd. Podczas podróży do Podniebnej Twierdzy najważniejszym dla niego było, żeby Keva się nie zorientowała, nie odczuła, że wszystko zaraz się miało skończyć. Gnębiło go poczucie, że nie dał jej od siebie dość. Chciał naprawić tyle błędów, tyle pomyłek, niedociągnięć... Choć raz powiedzieć, co naprawdę do niej czuł.

Zatrzymał się przed podwyższeniem na tron i uniósł głowę, by patrzeć Inkwizytorce prosto w oczy. Obserwował, jak się podnosiła, od niechcenia puszczając podłokietniki. Przypatrywała mu się naprawdę długo i Cullen pomyślał, że może jeszcze się zastanawiała. Nie pasowało to jednak do Inkwizytorki – więc pewnie się nim bawiła. Zacisnął zęby, walcząc z przyśpieszającym oddechem.

Zauważył, że spojrzenie Inkwizytorki uciekało w bok. Mimowolnie tam zerknął – i odkrył, dlaczego proces się nie rozpoczynał. Josephine stała sztywno wyprostowana, wbijając w niego przerażony wzrok, i nie umiała niczego wykrztusić. Po raz pierwszy, od kiedy ją poznał, zabrakło jej słów.

— Komendant Cullen Rutherford — odezwała się zamiast niej Leliana. — Oskarżony o poświęcenie połowy oddziału przez błędną decyzję taktyczną. Inkwizytorko. — Schyliła głowę, a cień, który padł na jej twarz, ukrył wszelkie emocje.

Josephine odetchnęła i odwróciła wzrok.

W komnacie zapanowała dzwoniąca w uszach cisza. Chyba nikt nie cieszył się na ten proces – ludzie byli rozdarci. Nie traktowali go jak wroga Inkwizycji, a przecież to wrogowie stawali przed sądem Inkwizytorki. Dlaczego nie zdecydowała się na proces za zamkniętymi drzwiami? Oszczędziłaby sobie kontrowersji. Cullen zupełnie tego nie rozumiał.

— Doskonale znasz swoje grzechy. Ich lista jest dłuższa niż to, co powiedziała szpiegmistrzyni Leliana — stwierdziła Inkwizytorka i splotła ręce za plecami. — Długo myślałam nad tym, jaką karę ci wymierzyć, komendancie. Zawiodłeś nie tylko mnie oraz cały zarząd Inkwizycji, ale także ludzi, którzy zginęli. Nie zastosowałeś się do moich poleceń, by wydajniej oraz bardziej odpowiedzialnie pracować. Oto konsekwencje.

Cullen milczał, wpatrując się w nią spokojnie. Potrzeba rozejrzenia się, poszukania wzrokiem Kevy była prawie nie do wytrzymania, ale panował nad sobą. Może to lepiej, że nie przyszła. Nie chciał zapamiętywać jej twarzy we łzach – wolał, żeby to jej uśmiech mu towarzyszył aż do końca.

Nigdy nawet by nie pomyślał, że w ostatniej potyczce stanie naprzeciw Inkwizytorki. Że jego śmierć nadejdzie nie w walce, tylko w tronowej sali, przyodziana w wymyślne fatałaszki protokołów. Przeczuwał, że polityka w końcu go zabije.

— Komendancie Cullenie Rutherford... — zaczęła po znaczącej pauzie. — Niniejszym skazuję cię na sza...

— Nie możesz! — rozległ się słaby krzyk.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz