Rozdział 55.

104 16 7
                                    

Wóz lekko się kołysał na nierównościach, ale brakowało charakterystycznego terkotu kół. Keva, przymknąwszy oczy, wsłuchała się w szmer rozsypywanego piachu, parskanie koni i gwar ludzkich głosów. Siedząc pod napiętym materiałem, ukryta przed palącym słońcem, czuła się trochę źle. Powinna razem z innymi cierpieć trudy wędrówki, a jej wierzchowiec tak jak pozostałe powinien męczyć się, dźwigając ją na grzbiecie.

Nie mogła jednak opuścić Cullena. A ludzie jakby... to rozumieli. Trudno było w to uwierzyć. Nie usłyszała złego słowa, Dorian nie przyniósł żadnych plotek. To możliwe, żeby oceniali ją tak łagodnie? Żołnierze podczas takich podróży bywali bardziej zgryźliwi niż na co dzień, ale chyba wybaczyli jej to lenistwo.

Cullen jeszcze nie odzyskał przytomności. Stracił sporo krwi, zanim trafił w ręce uzdrowicieli – udało im się zasklepić jego bok, jednak rana miała goić się długo. Kevę poważnie zaniepokoiły mętne tłumaczenia jednego z magów i dopiero Kasandra zdołała jej na spokojnie wyjaśnić, że to zupełnie normalne. I, niestety, nieuniknione. Pozostawało troszczyć się o niego i czekać, aż wydobrzeje. Bo na pewno się tak stanie. Nic już nie zagrażało jego życiu. Przynajmniej Keva zamierzała tego dopilnować.

Miała na głowie też sprawy wojskowe. Na jej barkach dziwnym sposobem pozostała odpowiedzialność, którą wzięła na siebie podczas bitwy. Kasandra pomagała jej, kiedy tylko mogła, ale żołnierze i tak chętniej przychodzili do Kevy. Nie rozumiała tego do końca, jednak starała się nikogo nie zawieść. Była przecież zastępczynią dowódcy sił zbrojnych Inkwizycji. Nie zamierzała pozwolić sobie na błąd.

Największe zamieszanie działo się tuż przed każdym wyruszeniem w drogę. Keva koordynowała zbieranie obozowiska, kontrolowała listy ekwipunku, wydawała rozkazy, pomagała tym, którzy potrzebowali wsparcia. Wtedy traciła Cullena z oczu, oddając się na tę godzinę armii pod swoją opieką, żeby mieć pewność, że wszystko odbędzie się bez zarzutu. Gdy wyruszali, zajmowała miejsce na wozie z rannym Cullenem. W ten sposób odciążała uzdrowicieli – mieli pod opieką więcej poszkodowanych. Kasandra pilnowała, by długi korowód sprawnie przemieszczał się ku Podniebnej Twierdzy.

Czasami ktoś do niej przychodził. Unosili materiał zadaszenia i zadawali pytania, interesując się stanem Cullena. Odpowiadała możliwie precyzyjnie i konkretnie, próbując znaleźć rozwiązanie każdego problemu, z jakim się zjawiali. Żołnierze chyba byli zadowoleni, bo zwykle żegnali ją sympatycznymi uśmiechami.

Ostrożnie poiła Cullena, kiedy usłyszała pukanie do burty wozu. Uśmiechnęła się rozbawiona i odłożyła drewnianą łyżkę, ale nie ściągnęła głowy Cullena ze swoich ud. Miała wrażenie, że wszędzie indziej mógłby się boleśnie uderzyć, gdyby któreś z kół gwałtownie podskoczyło. Uniosła materiał i popatrzyła na jadącego obok Doriana. Jeszcze przez chwilę spoglądał przed siebie, zanim zorientował się, że Keva go słuchała.

— Pomyślałem, że sprawdzę, czy żyjesz — stwierdził z przyjaznym uśmiechem. — Komendant nie wygląda na specjalnie ruchliwego.

Keva wywróciła oczami.

— Znowu się nudzisz, prawda?

Dorian umilkł. Przez chwilę jechał zapatrzony przed siebie.

— Co z Sheilą? — spytała, decydując się go nie dręczyć. — Radzi sobie?

— Gna jak opętana — zapewnił. — Nie wygląda na zmęczoną. Jak będę jej miał dość, przywiozę ci ją.

— Tylko rozbrykanego szczeniaka mi tu brakuje — mruknęła. — Jak reszta?

— Kasandra krzyczy już drugą godzinę na każdego, kogo jeszcze nie okrzyczała, więc właściwie wszystko w normie.

Keva uśmiechnęła się szeroko, przeczesując palcami włosy Cullena. Proste gesty uspokajały ją, kiedy strach ściskał wnętrzności, podszeptując ponure scenariusze – a jeśli Cullen się nie obudzi? A jeśli przed powrotem do Podniebnej Twierdzy odejdzie w Zaświaty?

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz