Rozdział 45.

186 24 24
                                    

Keva jeszcze nigdy nie była w dużym ludzkim miasteczku. Podróżując do Podniebnej Twierdzy, omijała większość miejscowości, nie chcąc narażać się na nieprzyjemności. Podniebna Twierdza składała się wyłącznie z fortyfikacji i choć kręciło się tam wiele osób, nie dało się tego porównać z miastem. Od kiedy uczestniczyła w misjach zwiadowczych, wysyłano ją w dzicz. Nie zbliżała się do skupisk ludzkich domów, nawet gdy znajdowali się w pobliżu Zaziemia, a pierwszą taką wizytę odbyła w Honnleath.

Teraz, jadąc przy zachodzie słońca przez tłoczne Redcliffe, nie mogła oderwać oczu od widoków. Domy, na niższych i wyższych częściach zbocza, kryte strzechą lub gontami, drewniane, parterowe, rzadziej piętrowe, rzucały na wąskie, brukowane dróżki długie cienie. Zieleń wychylała się z najróżniejszych kątów, sprawiając, że Keva czuła się swobodniej. Z oddali dobiegało ją beczenie i muczenie, zdradzając, że gdzieś poza zasięgiem wzroku znajdowało się gospodarstwo. Ludzie kręcili się na placu przy dużym kamiennym pomniku, gdzie jednocześnie znajdowało się wejście do karczmy.

— To pamiątka po Piątej Pladze — mruknął Cullen, wiodąc ją wśród przechodniów. — Na cześć Bohaterki, bo Strażnicy ocalili Redcliffe przed wpływem demona.

— Myślałam, że podczas Plagi należy przejmować się pomiotami — skomentowała, poklepując podenerwowanego taranta.

— Podczas Plagi z ludzi wychodzi to, co najgorsze — odparł po krótkim zawahaniu. — Z każdego człowieka.

Keva spojrzała na niego czujnie, zastanawiając się, czy nie mówił przypadkiem o wypadkach w Kręgu. Zanim podjechała do niego, żeby móc chwycić jego rękę, wyprowadził ich z uliczek Redcliffe prosto na kamienny most. Kopyta zastukały na bruku, a Keva wbiła wzrok w ogromną fortecę znajdującą się na czerwonej skale nad ogromnym jeziorem.

— To jest...? — zaczęła zaskoczona.

— To cel naszej wędrówki. — Odwrócił się w siodle, żeby posłać jej uśmiech. — Twierdza nad Jeziorem Kalenhad. Jutro ma się rozpocząć turniej.

Keva podążyła wzrokiem za jego dłonią, którą wskazywał zawieszone na bramie wieńce. Na wietrze łopotały kolorowe proporce, zza murów dobywał się gwar ludzkich głosów – służba musiała przygotowywać dziedziniec na przyjęcie gości. Keva szybko dogoniła rosłego wierzchowca Cullena, poczuwszy się trochę niepewnie.

Na dziedzińcu kończono wznoszenie drewnianego ogrodzenia. Dokoła stały kolorowe namioty, a ubita ziemia pod nogami zaczęła zmieniać się w błoto. Zza drzwi prowadzących do fortecy wybiegało wiele osób, niosąc przyrządy, gary i wiadra z bliżej nieznaną zawartością. Cullen zwolnił konia po kilku metrach, aż wreszcie go zatrzymał, dlatego Keva zrobiła to samo. Sapnęła zdenerwowana, gdy jeden ze służących w zamku elfów przebiegł tuż pod nogami jej taranta.

— Spokojnie — mruknął Cullen. — Zaraz stąd uciekniemy.

Skinęła głową i zeskoczyła z końskiego grzbietu. Prawie poślizgnęła się na błocie. Złapała się siodła i, mamrocząc pod nosem przekleństwa w dalijskim, spróbowała otrzeć buty. Ambasador lady Montyliet wydała na jej nowy ubiór mnóstwo pieniędzy i Keva bardzo się bała, że cokolwiek zniszczy podczas podróży.

Nie zauważyła, że główne drzwi stanęły otworem po tym, jak do środka wbiegł zaaferowany sługa, którego prawie rozjechała. Przez próg przeszedł wysoki, lekko zdyszany mężczyzna, rzucając przez ramię kilka słów do zostawianych za sobą osób. Przeniósł wzrok na odpinającego popręg Cullena, przyjaźnie rozłożył ręce i zszedł z szerokich schodów, uśmiechając się pogodnie.

— Komendancie Rutherford! — zawołał. — Serdecznie witamy przedstawiciela Inkwizycji!

Cullen odwrócił do niego głowę, uśmiechnął się uprzejmie i uścisnął wyciągniętą dłoń. Keva oderwała spojrzenie od brudnych butów, zerkając na nich niepewnie. Widziała, że Cullen pozwolił się objąć i poklepać po plecach trochę wbrew swojej woli. Uniosła kącik ust, próbując zapanować nad rozbawieniem, i przycisnęła się do ciepłej nogi konia.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz