Rozdział 17.

175 22 19
                                    


Cullen odłożył kilka dokumentów na przygotowany przez Kevę stosik i skinął do siebie głową. Od kiedy wprowadziła swoje porządki na jego biurku, o wiele łatwiej panowało mu się nad obowiązkami, nie tonął w mało istotnych informacjach zaopatrzeniowych. Mógł się skupić na najważniejszych raportach, a jeśli nie radził sobie z ich ilością, to Keva je czytała, po czym mu opowiadała. Taka forma pracy była o wiele mniej wyczerpująca i ostatnio nawet trochę rzadziej dokuczał mu ból głowy.

Fenomen ten zawdzięczał prawdopodobnie także ziołowym naparom, które Keva uparcie przynosiła, by sprawdził, czy mu smakowały i pomagały. Chociaż każda myśl o tak silnym ataku, że znowu straci kontakt z rzeczywistością, przerażała, przy Kevie czuł się bezpieczniej. Mógł liczyć na to, że ktoś go znajdzie i pomoże mu się uspokoić.

Dość pracy wykonał. Pora wybrać się na umówione spotkanie. Sam nie wierzył, że to robił, ale teraz nie dało się wycofać. Zdmuchnął płomyk świecy, narzucił na ramiona płaszcz i skierował się do wyjścia. Zamierzał przejść blankami do karczmy, żeby nie spotkać zbyt wielu żołnierzy. Plotki i tak się rozniosą, wiedział o tym. Wolał po prostu udawać, że miał nad tym minimalną kontrolę. Zamykając za sobą drzwi, poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach. A jeśli słabość dopadnie go w czasie spotkania? Kiedy będą grali w karty albo rozmawiali? Jak im to wytłumaczy?

Szanse na to były oczywiście niewielkie, ale ryzyko zawsze istniało. Mógł pocieszać się tym, że Keva też tam przyjdzie. Na pewno zauważyłaby jego gorsze samopoczucie i zabrałaby go z powrotem do gabinetu, znalazłszy jakiś pretekst. Znowu by się o niego zatroszczyła. Nie powinien, ale zaczynał to lubić. Trochę też przywykł do myśli, że całkowicie na Kevie polegał.

Spacer na chłodnym powietrzu poprawił mu humor. W ciemności nie było widać otaczających fortecę górskich szczytów, mimo to Cullen przypatrywał się widokom. Kiedy o tym myślał, nie potrafił uwierzyć, że tu trafili. Wtedy, gdy najbardziej potrzebowali takiego bezpiecznego schronienia, gdy nadzieja usychała na górskim wietrze – znaleźli miejsce zapomniane przez Stwórcę, które jakby tylko na nich czekało.

Do karczmy dotarł po kilku minutach spokojnego marszu. Dziwnie się czuł, wchodząc do ciepłego pomieszczenia pełnego rozmawiających ludzi – w pierwszej chwili nikt nie zwrócił na niego uwagi. Tego również się nie spodziewał. Rozejrzał się dokoła, szukając znajomej rudej czupryny, która przecież gdzieś tu powinna być. Chyba by nie poszli na piętro, nie wszyscy w tym gronie radzili sobie ze schodami. Nie dostrzegł jednak Kevy.

Przechodząc w głąb sali, odkrył znajome osoby siedzące przy większym stoliku. Rozpoznał Kasandrę, Doriana oraz Varrika – ale bez Kevy. Zmarszczył czoło i, przyśpieszywszy kroku, podszedł do nich. Przyjazna pogawędka natychmiast ucichła, wszyscy troje posłali Cullenowi nieco zdumione spojrzenia.

— Dobry wieczór — mruknął.

Nie spodziewał się, że wywoła aż takie poruszenie. Keva im nie wspomniała, że go zaprosiła? Nie lubił odgrywać roli niespodzianki.

— Komendancie — odpowiedziała Kasandra. — Coś się stało?

— Nie. — Uśmiechnął się lekko i przysunął krzesło. — Odpowiadam na zaproszenie.

— Loczku, dobrze się czujesz? — rzucił z przekąsem Varrik. — Ostatnie nasze zaproszenie jest sprzed miesiąca i je odrzuciłeś.

— Keva prosiła, żebym przyszedł — wyjaśnił, czując się coraz bardziej niezręcznie. — Nie widzę jej.

Naprawdę nie chciał, by wyglądało to tak, jakby zależało mu tylko na jej towarzystwie, ale jej nieobecność go niepokoiła. Nie wystawiłaby go.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz