Rozdział 14.

194 22 14
                                    

Keva, maszerując przez obóz, prawie pogubiła przyciskane do piersi dokumenty. Potknęła się o kołek od namiotu wbity w ziemię i byłaby poleciała na twarz, gdyby nie obróciła się w ostatniej chwili i nie usiadła na skrzyni. Uspokoiwszy przechodzącego żołnierza, że nic się jej nie stało, ruszyła dalej, z uporem ignorując rwanie w boku, które nasilało się, ilekroć przyśpieszała.

Zebrała najnowsze raporty od dowódców i zaofiarowała się zanieść je do komendanta Cullena. Zamierzała je posegregować, więc nie widziała powodu, żeby ktoś odbierał je zamiast niej i potem przynosił. Mogła oszczędzić sobie oraz innym sporo czasu. Została jej jeszcze Kasandra – niczego tego dnia nie zdawała. Wolała wybrać się do niej osobiście, nie chcąc, by chodziła i jej szukała. Albo komendanta Cullena.

Kasandra jadła odgrzany obiad w towarzystwie Doriana. Chociaż wyglądało to tak, jakby Dorian mówił do powietrza, Keva zauważyła lekki uśmiech na twarzy Kasandry. Zbliżyła się do nich raźnym krokiem, poprawiając chwyt na raportach. Podłapała pogodne spojrzenie Doriana, na które odpowiedziała ciepłym uśmiechem.

— Hej — rzuciła przyjaźnie. — Masz coś dla mnie? — spytała Kasandrę.

— Na razie tyle. — Podała jej leżące obok papiery. — Idziesz do komendanta?

— Znowu? — podkreślił krytycznym głosem Dorian.

— Idę — potwierdziła. — Coś muszę robić, bo oszaleję. Trzymasz mnie tutaj jak cennego zwierzaka — zażartowała, zwracając się do Kasandry.

— Zostałaś poważnie ranna, a rozkazy... — zaczęła przesadnie poważnym tonem.

Keva westchnęła. Naprawdę, nie chciała na ten temat dyskutować. Kolejny raz. Zrozumiała już dawno temu, że Etain nie życzyła sobie, żeby jakkolwiek się ruszała. Jak to dobrze, że pozwoliła jej oddychać.

— Wiem. — Machnęła ręką. — Nieważne. W każdym razie przynajmniej tutaj nie umieram. To do zobaczenia, przyjdę za jakąś godzinę, na kolację. — Odwróciła się i, machając im, pokuśtykała w stronę namiotu Cullena.

— Na kolację — powtórzył Dorian, prychnąwszy wściekle. — Zobaczymy.

— Co, zazdrosny? — mruknęła Kasandra, zamieszawszy łyżką w stygnącej potrawce. — Poszła pracować.

— Martwię się — uciął, wrzucając przypadkowy kamyk do ogniska.

Jakby nie mogąc sobie znaleźć miejsca, wsparł głowę na dłoni i zapatrzył się pustym wzrokiem w płomienie. Kasandra nie podjęła tematu i skupiła się na posiłku, ignorując jego gniewne pomruki.

Keva po drodze spróbowała na szybko przejrzeć dokumenty i nieco je poukładać, żeby łatwiej się pracowało. Zależało jej na wyrobieniu się przed kolacją – chciała wyciągnąć komendanta Cullena do ogniska, na odpoczynek oraz niezobowiązujące rozmowy. Wydawało jej się, że kontakt z kimś innym niż ona dobrze by mu zrobił.

Zwyczajem, którego nabrała ostatnimi dniami, bez pytania odchyliła połę namiotu i wślizgnęła się do środka. Postąpiła kilka kroków w przód, nie odrywając wzroku od raportów. Wydawało jej się, że poukładała je datami doręczenia? Ale teraz widziała zupełnie inne dane. Może cyfry przeskoczyły jej przed oczami podczas marszu? Zaraz to poprawi.

— Panie komendancie, melduję się na... — zaczęła wesoło, podnosząc spojrzenie.

Dokumenty wysypały się z jej dłoni i opadły na ziemię niczym olbrzymie płaty lekkiego, szeleszczącego śniegu.

— Cullenie! — tchnęła, rzucając się ku stołowi.

Komendant kulił się na ziemi, w ciszy niósł się jego ciężki, chrapliwy oddech. Upadło na niego krzesło – musiał je pociągnąć za sobą. Keva osunęła się przy nim na kolana i stanowczym szarpnięciem odtrąciła mebel.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz