Rozdział 62.

118 16 4
                                    

Skrzypiący pod nogami śnieg i świst wiatru w uszach były jedynym, co Keva tak naprawdę słyszała. Wyparła z myśli znajome głosy członków klanu. Łatwiej wędrowało się, kiedy udawała, że wcale przy niej nie maszerowali. Że po prostu ze zwiadem dostała kolejne ciężkie zadanie. Nowy region do sprawdzenia. Krok za krokiem, powoli, metodycznie. Zaciskała zęby i nie odrywała spojrzenia od ziemi. Nie chciała upaść.

Nie zamierzali jej powiedzieć, dokąd szli. Z tego, co Keva zdołała się zorientować, maszerowali coraz dalej na południe. Dlaczego? Przecież ich klan przemieszczał się tylko po Wolnych Marchiach. Czego mogli szukać tak daleko w Górach Mroźnego Grzbietu? Po co ciągnęli ją ze sobą? Chcieli sprawiedliwości, więc dlaczego jej nie egzekwowali?

Ale Keva nie miała ochoty się do nich odzywać. Mogła czekać. Iść tam, gdzie jej kazali, i obserwować. Prędzej czy później się dowie. Prędzej czy później sobie poradzi. A potem wróci. Na swoje miejsce. Do domu. Nie było innej możliwości. To tylko kwestia czasu. Może dnia. Dwóch. Kolejnego tygodnia.

Zauważyła, że częściej padał śnieg. W okolicach Podniebnej Twierdzy trzymał mocniejszy mróz i opady zdarzały się rzadko. Teraz co kilka godzin próbowała wcisnąć głowę w ramiona, by osłonić twarz przed drobinkami śniegu i lodu. Nikt nie zainteresował się tym, że nie miała zbyt ciepłego płaszcza. Przynajmniej sadzali ją w pobliżu ognia podczas obozowania. Prawdopodobnie na wyraźne życzenie Opiekunki, bo Ria przecież by zadbała, żeby Keva zamarzła jeszcze pierwszego tygodnia wędrówki.

Nie mogła jej winić. W jej oczach była mordercą. Kimś, kto odebrał jej Theriela. Którego kochała. Keva musiała sobie o tym przypominać od czasu do czasu – nie wyobrażała sobie, żeby czuć do niego coś przynajmniej podobnego, co ona czuła do Cullena. Theriel... nie nadawał się do kochania. Żeby mu ufać. Żeby się o niego troszczyć.

Theriel przede wszystkim był już martwy i te puste rozmyślania niczego nie mogły jej w tym momencie dać.

Zbliżał się zmierzch. Mrok kładł się w dolinach i pełzł po zaśnieżonych zboczach niczym zdradliwe macki. Keva obserwowała to kątem oka. Klan wiedział lepiej, jak długo iść, gdzie się zatrzymać i w którym momencie. Nie zawsze się z tymi decyzjami zgadzała, ale pod czujnym okiem Muirisa i Phelima, ze związanymi rękoma, czując na sobie wrogie spojrzenia Rii, nie miała za wiele do powiedzenia. Nie była już częścią klanu – od dawna nią nie była – tylko jeńcem.

Stopa ześlizgnęła się z oblodzonej skały i Keva runęła na kolana. Nie miała jak podeprzeć się rękoma, nogi przeszył ostry ból. Jęknęła. Niech to szlag, nie zamierzała upadać. Nabrała drżącego wdechu przez zęby i zacisnęła powieki.

Jeszcze tego brakowało. Dlaczego chciało jej się płakać w takich chwilach?

— Dalej — usłyszała zachrypnięty głos Phelima.

Zagryzła wargę i spróbowała dźwignąć się z klęczek. Przecież się nie zmęczyła. Maszerowanie całymi dniami nie mogło jej wyczerpać.

Mimo to czuła drżenie każdego mięśnia. Tak bardzo chciała położyć się w tym zimnym śniegu, zwinąć w kłębek i rozpłakać jak małe dziecko.

— Wstawaj! — rozległ się syczący głos Rii.

Szarpnęła ją za łokieć, prawie wyrywając skrępowane ramię z barku. Keva nie zdążyła wstrzymać powietrza – z jej piersi dobył się bolesny krzyk. Stanęła prosta, choć chwiejnie, i popatrzyła załzawionymi oczami na wykrzywioną w gniewie twarz Rii.

— Ria!

Zamrugała szybko, kiedy Ria odwróciła od niej wzrok. Parę łez skapnęło z rzęs prosto na policzki. Nie miała jak ich otrzeć, Ria nadal boleśnie ją trzymała, wyginając ramię pod dziwnym kątem. Przecież już stała. Mogła sobie iść. Zostawić ją w spokoju.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz