Rozdział 43.

177 24 57
                                    

Kiedy zbliżyli się do Honnleath, Cullena ogarnęło dziwne, trudne do nazwania uczucie. Z jednej strony nostalgia, z drugiej niepokój, a wreszcie – zagubienie. Patrzył na okolicę, którą znał, ale która zupełnie się zmieniła. Nie widział niektórych domów zapamiętanych z dzieciństwa, przybyło wiele nowych. Dokoła rosły obce rośliny, słyszał inne dźwięki niż te towarzyszące mu przed laty. Mimo to jego serce ściskała radość. Cieszył się, bo chciał zabrać tu Kevę, pokazać jej swój świat, skąd uciekł, zostając templariuszem. Wydawało mu się naturalne, że tu wracał, skoro teraz uciekł z Zakonu.

Znaleźli się w odległości kilkudziesięciu metrów od pierwszych budynków. Cullen zerknął na Kevę, szczerze ciekaw jej reakcji. Rozglądała się z ożywieniem, chociaż nieco podejrzliwym spojrzeniem obdarzała pożółkłą trawę i dziwnie powykręcane, karłowate drzewka. Cullen westchnął cicho. Zapomniał, że pochodziła z Wolnych Marchii.

Uśmiechnął się smutno, cofając się myślami do okresu sprzed dziesięciu lat.

— To przez Plagę — rzucił. — Przez Honnleath przetoczył się oddział pomiotów.

Keva przeniosła na niego przestraszone spojrzenie.

— Nie było mnie tu wtedy — zapewnił. — Służyłem... w Kręgu. Słyszałem z opowieści. Podobno Bohaterka Fereldenu wtargnęła tu i przepędziła razem z pozostałymi odłam hordy, przy okazji zabierając nasz posąg.

Wzrok Kevy z zaaferowanego stał się podejrzliwy. Rzeczywiście, to musiało zabrzmieć bardzo dziwnie. Cullen parsknął śmiechem.

— Wyjaśnię ci, jak znajdziemy się głębiej — mruknął.

Po ujechaniu jeszcze paru metrów zatrzymali wierzchowce. Cullen zsiadał bez pośpiechu, ale z tego, co słyszał, Keva już wylądowała na ziemi. Z cichym pomrukiem rozprostowywała kości, naciągając najpierw jedną, potem drugą nogę. Patrzył na to trochę za długo. Nie powinien jej się tak przyglądać. Odchrząknął, odwracając wzrok. Na oddech Stwórcy, zachowywał się jak dzieciak.

Zauważywszy kątem oka, że Keva stanęła prosto, skinął w stronę zabudowań. Prowadząc konie, bez pośpiechu ruszyli w górę drogi. Było coś kojącego w zmierzaniu krok po kroku do celu, przystawaniu, by wierzchowce skubnęły trochę trawy, wymienianiu spojrzeń i milczeniu. Cullen przymknął na moment oczy, ciesząc się ostrzejszym, wyżynnym powietrzem, ale nie tak przenikliwym jak w Górach Mroźnego Grzbietu.

Nie dostrzegł nikogo znajomego, kiedy weszli między budynki. Opowiadał Kevie o ludziach, którzy dawniej tu mieszkali – a ich domów czasami też nie było. Prowadził ich ku centrum Honnleath, gdzie wcześniej stała olbrzymia, kamienna statua. Znalazła się tam, gdy Cullen miał jeszcze mleko pod nosem i nie pamiętał dokładnie, skąd się wzięła.

Wspięli się po lekko wznoszącej się ścieżynie, wychodząc na udeptaną ziemię.

— Tam — stwierdził, wskazując miejsce, gdzie teraz tkwił smukły, wąski głaz. — Tam stał ten posąg.

— Po co komukolwiek...? — zaczęła, zmarszczywszy nos.

— Bo to był golem, jak się okazało — wszedł jej w słowo i uśmiechnął się szeroko. — Strażnikom udało się go uruchomić.

— Och. — Spojrzała na niego wielkimi oczami. — Na to bym nie wpadła.

Cullen poczuł łaskoczące w gardło zadowolenie. Udało mu się Kevę zaskoczyć. Przynajmniej ten jeden raz. Poprowadził ją dokoła prymitywnego posągu, prawdopodobnie upamiętniającego uratowanie Honnleath. Chciał jej pokazać miejsce, gdzie znajdował się jego dom. Sprzedali go staremu małżeństwu. Zastanawiał się, jak im się wiodło.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz