Rozdział 67.

104 13 27
                                    

Deylan zacisnął dłoń na poręczy, przesuwając palcami po gładkim kamieniu. Nie sądził, że znajdzie się tutaj. Znowu. Że przekroczy te bramy, a potem pójdzie za swoją grupą w głąb twierdzy. Nie wiedział, jak się z tym czuł. Czy cokolwiek czuł. Miał wrażenie, jakby w drodze powrotnej wszyscy jakby zamarzli.

Rozpacz zmieniała się w odrętwienie, odrętwienie w obojętność. Milczeli. Poszukiwaczka Pentaghast wydawała polecenia, ale nikt ich już nie kwestionował. Duch w pewnym momencie po prostu zniknął. Dorian unikał wszystkich spojrzeniem. Varrik ciężko wzdychał. Żadne nie mówiło o kotlinie. O zakrwawionych skałach i upiornej ciszy.

Deylan też nie chciał o tym rozmawiać. Przez chwilę za to chciał wrócić do klanu i... i co? Wygarnąć im? Zrobić awanturę? Pozabijać? Sprawa była zamknięta. Opiekunka pozbyła się problemu, a Keva już nie cierpiała. Powinien powiedzieć Etain? Wspomnieć, na co pozwoliła? Czego nie wysłuchała, wydając wyrok?

Deylan potknął się na kolejnym stopniu i sapnął cicho. Ktoś chwycił go za łokieć i dość nieczule postawił z powrotem do pionu. Podłapał odległe, ale nie wrogie spojrzenie Doriana. Jego dłoń zniknęła z ręki Deylana.

— Uważaj na schodach — mruknął. — Bywają zdradliwe.

Deylan powoli skinął głową. Było coś w tych słowach, co sprawiło, że jego gardło zacisnęło się nieprzyjemnie. Uciekł wzrokiem do pleców idącej przodem Poszukiwaczki Pentaghast. Dorian już się nie odezwał.

Wyszli z biblioteki, Poszukiwaczka Pentaghast poprowadziła ich na kolejne schody. Deylan pamiętał tę drogę. Przebył ją już raz z komendantem Rutherfordem. Nie był to najprzyjemniejszy spacer. Deylan przycisnął ramię do zimnej kamiennej ściany, słuchając cichego złorzeczenia Varrika.

— Naprawdę musimy iść wszyscy, Poszukiwaczko?

— Tak. — Głos Poszukiwaczki mógłby ciąć stal. — Zdamy ustny raport. Wiesz, że nasza misja...

Odpowiedziało jej jego ciężkie westchnienie.

— Wiem. W porządku.

Wkroczyli w półmrok najwyższego piętra wieży. Deylan przymrużył oczy, kiedy wokół zamigotało od pojedynczych płomyków świec. Kruki w klatkach porozwieszanych pod sklepieniem zatrzepotały skrzydłami, czym wprawiły łańcuchy w ruch. Metal szczęknął o siebie do wtóru wściekłego krakania. Deylan zacisnął usta, próbując przełknąć gorycz niepokoju zaciskającą się na gardle.

— Nienawidzę tego miejsca — przyznał Varrik na wydechu. — Nasz Słowik ma fantazję.

Deylan nie wiedział, kim był Słowik, ale na pewno na jego miejscu nie chciałby tu przebywać. Słowom Varrika odpowiedziało tylko prychnięcie Doriana.

— Leliano? — Poszukiwaczka Pentaghast pomaszerowała śmiało między klatkami, ignorując towarzyszy.

— Szlag — wymamrotał Varrik.

Deylan poszedł na końcu grupy. Dopiero teraz widział, jak przytłoczeni byli... wszystkim. Ciekawe, jak sam wyglądał. Co sobie myślał, kiedy prowadził ich w głąb gór? Chyba wierzył. Chyba naprawdę miał nadzieję, że... że nie spieprzył.

Powłócząc nogami tak jak Varrik, stanął za plecami Doriana i Poszukiwaczki Pentaghast. Zebrali się przy znajomym drewnianym stole, na którym chyba leżała mapa. Deylan widział róg pergaminu. Może znowu przyszli do zakapturzonej kobiety? Tej samej, do której przyprowadził go komendant Rutherford?

— Och. Jesteście.

Tak, to był jej głos. Deylan nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

— Moi ludzie zapowiadali wasz powrót, ale uwinęliście się szybko — dodała nieco łagodniej. — Niedawno wróciliśmy z Halamshiral. Widzę... że misja bez powodzenia.

Niewolnica losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz