10

186 4 0
                                    

Dziewczyna lezala juz w szpitalu dwa dni, w dalszym ciagu w śpiączce. Nikt teraz nie wiedzial czego mozna sie spodziewac. Nkt nie wiedzia kiedy moze sie obudzic, lub czy w ogole sie obudzi. Było milon pytań, bez odpowiedzi.

Walcz skarbie walcz!

Powtarzał kazdy w myślach majac nadzieję ze to pomoże.

Teraz każdy żył w niepewności.

Czułam ból. Ogronny ból na calym ciele. Powoli otwieram oczy czując jak razi mnie światło z lamp z korytarza, pomieszczenia i słońca.

Obok mnie nie bylo nikogo. Zapewne lekarze dopiero ida w moja stronę z wiesciami o moim stanie.

- Skarbie..? - pyta z niedowierzaniem ojeciec.

- Cześć- witam go ochryplym glosem. Przez mijego gardlo przeszywa sie ból.

- Napij sie - podaje mi kubek z plynem ktory szybko wypijam. Czujac ulge zaczynam rozmowe.

- Jak dlugo tu jestem?

- Dwa dni. - widze w jego oczach ból. Nie spał, zapewne nie byl w domu. - Lekarze powiedzieli ze jeśli sie obudzisz i bedzie wszystko dobrze to za niedługo wyjdziesz.

- Został Ci panno Evans tydzień do szkoły. W tym czasie zdolasz wyzdrowieć ale bedziesz regularnie chodzic do psychiatry i psychologa. Podejrzewamy ze to byla niestety próba samobójcza. - odzywa sie lekarz stojąc w progu.

- Slucham? Próba samobójcza? - pyta ojciec łapiąc sie za twarz pocierajac nerwowo nia w gore i w dol.

- Wszystko na to wskazuje.

- Co z sunia? - pytam nie zwracając na to co wlasnie powiedział.

- Miala o wiele wiecej szczęścia od Ciebie. - nie patrzy na mnie. Widze ze powstrzymuje łzy.

To nie próba! Ja nie chcialam tego przeciez. Nikt mi nie uwierzy bo "wszystko na to wskazuje"

Ciesze sie ze nie bede musiała siedzieć w ośrodku. Chociaż tyle dobrego.

- Byłeś w donu? Jadłeś coś? - pytam tate

- To nie istotne teraz. - kladzie swoją reke na moim ramieniu. Zawiodłam go jeszcze bardziej, choć nie wiem czy było to jeszcze możliwe.

- Istotne. Nie chce byś wyglądał za jakiś czas jak ja przeze mnie.

- Czyli jednak nie podoba ci sie to jak teraz wyglądasz? - słyszę nadzieje w jego głosie. Lekarz wiedzac ze chcemy porozmawiać wyszedł mówiąc wcześniej ze przyjdzie do mnie psychiatra.

- To nie o to chodzi. Chce żebyś wrócił do domu i odpoczął. Nie uczekne stąd przecież. - ściskam jego dłoń na co sie rozluźnia.

- Nie moge uwierzyć ze żyjesz... - łzy w jego oczach sprawiają że mam ochote skoczyć do nieba by tylko sie uśmiechnął.

- Walczyłam tato - posyłam mu uśmiech. Do moich oczu również nabrały sie łzy.

Odprowadzilam go wzrokiem. Ledwo stal na nogach. Ledwo co widział na oczy świat. Byl tak zmęczony ze moge sie założyć ze kiedy wejdzie do domu i sie położy od razu zaśnie. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Do drzwi od pokoju w którym sie znajduję dobiegł dźwięk pukania. Spieta wiedzac ze może to tez być któryś z duchów nie ruszyłam sie.

Drzwi minimalnie sie uchyliły a do środka weszła w średnim wieku kobieta.

- Dzien dobry panno Evans. Jestem psychiatra i przez caly twoj pobyt tutaj bede przychodziła do ciebie. Nazywam sie Ellen Church.

-Dzien dobry. - kiwam delikatnje głowa ktora zaczyna mnie delikatnie boleć.

- Wiesz z jakiego powodu chce z tiba porozmawiac?

- Trudno sje nie domyśleć. - rzucam sarkastycznie.

- Z jakiego powodu sie tniesz? To ci pomaga? Czujesz sie po tym lepiej czy widzac te rany blizny wlasnie dlatego próbujesz się zabic?

- Nie musi to Panią interesować.

- Oh kochana wiedz ze nie interesuje chce ci tylko pomoc bo taka mam robotę. Szczerze mam po dziurki w nosie siedzenia tu i wysluchiwania bezsensowanej mowy nastolatek. Mogla bym robić o wiele lepsze rzeczy ale kusze w jakiś sposób zarabiać na życie. Nie chcesz pomocy to nie. - mowi wychodząc.

- Wiem ze potrzebuje pomocy, ale ja jej bie chce. Na co komuś życie jesli ktoś go nie chce. Nie lubie rozmawiać o mnie i o tym wszystkim. Nie chce słuchać tych pieprzonych monologow na temat tego jak bardzo krzywdze tym nie tylko siebie ale i najbliższych. To jeszcze bardziej boli. - wypuszczam powietrze mając nadzieję ze to usłyszała.

- Więc o czym bys chciala rozmawiać. Musisz sje otworzyć. Będąc zamknięta w sobie w dalszym ciągu ich krzywdzisz. Powiedz, opłacało sie tyle razy spróbować sie zabić krzywdząc ich wszystkich?

- Wie pani ze robi pani to samo co wcześniej powiedzialam? Zmusza mnie pani do otwarcia sie. Uświadomia mi pani ile krzywdy im zrobilam skazując mnie na kolejne bóle! - wrzeszcze przez co pielęgniarka na holu popatrzyła sie tu.

- Eh... przyjdę innym razem. Do zobaczenia.

- Dowodzenia.

*****

Była już 22. Kazdy był juz po prysznicu i kolacji. Wszyscy byli gotowi by pójść spać. Ja jednak nie chcialam. To było dla mnie za wcześnie.

Lekarze karmią mnie przez rurke. Czy oni nie rozumieja ze tylko pogarszaja i sprawiaja mi tym trudnosc?

Do drzwi od pokoju dobieglo pukanie, nastepnie sie otworzyly. Wylonila sie zza nich pielegniarka. Okolo 25 lat. Mloda zgrabna ladna.

-Witaj Clary, ktoś chcial cie odwiedzic. - wskazuje na sylwetke wchodzaca do pomieszczenia.

- D.. - otwieram usta, oczywiscie mi przerywa.

- Shyy.. - siada obok lozka.

- Doslownie piec minut? - pyta lekarka chlopaka

- Tak, przyjde innym razem na dluzej teraz jest za pozno.

- Dobrze - posyla mu usmiech po czym podchodzi do mojej reki. Wstrzykuje mi cos do ramienia.

- Wieczorne lekarstwa skarbie. - usmiecha sie delikatnie masujac miejsce w ktorym znajdowala sie przed chwila igla.

- Ale byly juz - mowie zdezorientowana. Dziewczyna posyla mi zdziwione spojrzenie. W tym momencie wiedzialam ze klamie.

- Dylan, co tu robisz. Skad wiedziales gdzie jestem? - mowie ukladajac wygodniej poduszke.

- Alex rodzice jego i twoi. Wszystkiego mozna sie dowiedziec. - wzrusza niewinnie ramionami.

- No tak... ciesze sie ze... - zaczynam ziewac. Oczy powoli mi sie zamykaja. - Ze jestes...

- Dobranoc skarbie. - slysze to jako ostatnie. Teraz juz wiem co to byly za lekarstwa.

Leki nasenne.

DesireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz