25

24 0 0
                                    

- Codziennie wracając do mieszkania czułem jej zapach. Na stoliczku stał jej kubek z teletubisiem który tak bardzo się jej podobał. Po dziś wstając i wracając po pracy do domu zaparzam jej ulubiona herbate. Są to jedyne rzeczy jakie mi po niej zostały. Wraz z moim bratem który bardzo mnie wspierał pozbył się tych rzeczy. Zdjęcia ubrania po prostu wszystko. Został tylko kubek. Czasami zorientuje się ze nie potrzebnie to robię, ale wtedy czuje ze ona tu jest i poprowadzi mnie dobra droga. Nie raz potrafiła doradzić lepiej niż mama...

Opowiadał bardzo niespójnie ale mało mnie to obchodziło. Trzymałam go za rękę aby czuł we mnie wsparcie.

Jego oczy zrobiły się szkliste. Siedziałam obok niego chciałam go tak bardzo pocieszyć w jaki kolwiek sposób a ja nie mogłam się ruszyć nawet na milimetr. Poprostu moje ciało zamarło.

Przeżywamy dokładnie to samo. Ściskam jego dłoń próbując go wesprzeć chociażby tylko tak. Czuje ucisk w sercu przypominając sobie jak mi samej było ciężko po stracie Lucasa.

- Była piękna. Naprawdę piękna. - ociera łzy - polubiła by Cię.

- Jak umarła? - pytam karcąc siebie w środku przez tak głupie pytania.

- Zator w sercu... - nabiera głęboki wdech po czym kontynuuje - dzień w którym umarła był taki sam jak dzień pogrzebu. Kwiecień był bardzo deszczowy. Nie było dnia kiedy nie padało.

Pocieram druga ręka jego wierzch dłoni.

- tego dnia wyszło słońce grzało i świeciło tak pięknie. Ptaki pięknie śpiewały a my chcąc skorzystać z tego słońca najbardziej jak było to możliwe postanowiliśmy wybrać się do zoo i parku na piknik.

Patrzyłam na niego z podziwem. To w jaki sposób wypowiadał się o niej i jak bardzo było widać jego miłość i tęsknotę w jego oczach ściskał mnie w żołądku powodując mdłości . Nie z obrzydzenia ale ze znajomego uczucia.

- poczuła się słabo wiec chcieliśmy wrócić do domu. Nie dała rady... wezwałem karetkę ale było już za późno. Ratowałem ja ale na marne. - nerwowo pocierał ręce o spodnie. - dzień pogrzebu był jeszcze piękniejszy. Wtedy tez zakwitły konwalie które tak bardzo kochała.

Nastała cisza w której było słychać szlochy Oliviera. Podziwiam go, trzyma się bardzo dobrze po takim czasie.

- Jak miała na imię? - pytam pół szeptem staraj się nie rozpłakać.
- Karen.
- Bardzo ładne imię... chociaż  zastanawia mnie - urywam i powtarzam sobie jego zdanie na temat kwiatów. - Konwalie nie kwitną przypadkiem w maju?

Mężczyzna zabrał nerwowo rękę rumieniąc się na twarzy.

- może zakwitły wcześniej nie wiem. Nie znam się na kwiatkach! - wysiadł z samochodu trzaskając drzwiami. Nerwowo pocierał twarz oddalając się od samochodu. Wychodzę od razu za nim chcąc dokończyć rozmowę.
- Olivier zaczekaj. Chce z Tobą porozmawiać
- Nie ma o czym. To co chciałem to powiedziałem.
- Nie byłeś wcale na pogrzebie prawda? - nie mogę w to uwierzyć. Opowiadał to tak pięknie tal zafascynowanie.

Towarzysz nic mi jednak na to nie odpowiedział, potwierdzając moja teorie.

- Dlavzego? - pytam podchodząc do niego bliżej by moc objąć jego ramie.
- Nie dałem rady. Obwiniam się o to. Może nie miałem odwagi. Sam nie znam dokładniej przyczyny.

DesireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz