Rozdział 28

6.5K 348 69
                                    

Maleńkie płatki lawirowały za oknem, pokrywając okolicę białym puchem. Wpatrywałam się w panoramę Bostonu, żałując, że mogę podziwiać ją tylko przez ten feralny wieczór. 

- Cass, możemy już iść - Rita stanęła za mną i delikatnie objęła dłonią moje chude ramię. 

Minął tydzień odkąd wybudziłam się ze śpiączki. Tydzień i dwa dni odkąd Liam nie dawał o sobie znaku życia. Nawet jego rodzony ojciec nie był w stanie powiedzieć nam, gdzie znajduje się jego syn. 

- Idę.

Z ociąganiem oderwałam wzrok od szyby i odwróciłam się w kierunku drzwi, obok których stał Alan z zatroskaną miną. Próbowałam się do niego uśmiechnąć, jednak na mojej twarzy pojawił się tylko zbolały grymas. Zaczęłam kuśtykać w stronę wyjścia, cały czas będąc podtrzymywaną przez szatynkę. Doznałam uszkodzenia więzadła stanu kolanowego lewej nogi i dopiero teraz zaczęłam odczuwać tego skutki. 

- Wezmę to - odezwał się Al, gdy schyliłam się po niewielką torbę leżącą przy łóżku.

- Nie jestem kaleką - warknęłam, ale kiedy pociągnęłam za rączkę, coś w moim barku chrupnęło złowieszczo.

- Właśnie widzę - mruknął chłopak i sprawnie wyciągnął przedmiot z mojej dłoni. 

Z głośnym prychnięciem opuściłam salę szpitalną, w której powoli zaczynałam zapuszczać korzenie. Nie mogłam się doczekać, kiedy wrócę do pięknego Burlington, swojego ciepłego łóżka i książek, których nikt nie raczył mi przywieźć dla szybszej rekonwalescencji. 

Odebrałam wypis, a później ruszyłam za przyjaciółmi do samochodu Rity. Żałowałam, że nie ma z nami Liama.

- Przestań - szepnęłam sama do siebie, a moja najlepsza przyjaciółka zatrzymała się w pół kroku i zerknęła na mnie ze ściągniętymi brwiami.

- Mówiłaś coś? 

Pokręciłam przecząco głową i bez drgnięcia powieki zniosłam jej badające spojrzenie. Nie powiem, że nie zaczęło mi odbijać i przez ostatni czas trochę rozmawiam ze sobą, przeważnie w myślach, ale zdarza się, że wypowiadam je na głos i sama czuję się przez to dziwnie. Nagle mój telefon zaczyna rozbrzmiewać symfonią denerwujących dźwięków, których nie zdążyłam zmienić po resetowaniu ustawień. Z mocno bijącym sercem wyciągnęłam urządzenie z kieszeni zimowej kurtki i nie mogłam ukryć rozczarowania na widok innego imienia, niż oczekiwałam.

- Halo?

- Jesteś już w Burlington? - Cameron brzmiał żywiej niż ostatnim razem.

- Dopiero wyszliśmy ze szpitala. Będziemy za kilka godzin - odpowiedziałam, nie zwracając uwagi na głupkowate miny pozostałej dwójki.  

Popukałam się palcem w czoło i zajęłam swoje miejsce tuż za kierowcą. 

- Daj mi znać jak będziesz już w domu.

- Jasne - po tych słowach zakończyłam połączenie. - To Cameron, idioci. 

- Chyba mu się podobasz - skwitowała Ri, posyłając Alanowi porozumiewawcze spojrzenie, którego prawdopodobnie miałam nie zauważyć. 

- To on mnie znalazł, więc raczej normalne, że się o mnie martwi... W przeciwieństwie do mojego chłopaka, który nie daje znaku życia...

- Cass... - zaczął Alan, ale zbyłam go machnięciem ręki.

- Nieważne - utkwiłam wzrok w szalejącej za oknem wichurze i nie odwracałam go, aż do wjazdu do Burlington.  

*****

Wywalczyć szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz