Rozdział 31

6.6K 332 31
                                    

Dotknęłam ust wspominając gorąco jakie czułam, gdy Liam pocałował mnie minutę przed północą, a skończył dopiero w Nowym Roku. Uśmiechnęłam się bezwiednie i zakołysałam na piętach, co spowodowało falę bólu w mojej nodze. 

- Cholera - syknęłam i opadłam na fotel w salonie. 

Czekałam na dziadka, który miał mnie zawieźć na rehabilitację. Trzy dni temu rozpoczął się kolejny rok, a ja nadal nie mogłam się otrząsnąć po naszej sylwestrowej imprezie. Nie licząc drobnych sprzeczek, było naprawdę cudownie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek bawiła się tak dobrze. Chyba po raz pierwszy poczułam jak bardzo Liamowi zależy na moim szczęściu. Nie opuszczał mnie na krok, ale nie odczułam tego jak totalnej zaborczości, a raczej jak troskę. 

Nagle mój telefon zaczął wibrować, a na ekranie pojawiła się twarz Liama. 

- Cześć - odebrałam trochę zbyt szybko, a mój głos zabrzmiał tak piskliwie jak u napalonej nastolatki. 

- Hej. Kiedy jedziesz do Bostonu? - chłopak głośno ziewnął, a jego zachrypnięty głos zdradzał to, że niedawno się obudził. 

Zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie i zmarszczyłam brwi. Było dopiero kilka minut po siódmej, ale droga do Bostonu trochę trwa, więc powinniśmy już wyjechać. 

- Czekam na dziadka i wyjeżdżamy - odpowiedziałam i w tej samej chwili usłyszałam trąbienie. - Chyba przyjechał. 

- Powiedz dziadkowi, że nie musi na ciebie czekać. Ogarnę się i przyjadę do Bostonu, a potem pójdziemy coś zjeść. Co ty na to? 

- Wiesz... - zagryzłam nerwowo wargę. - Z chęcią, ale nie musisz jechać tak daleko. Możemy zjeść coś po moim powrocie i...

- Czyli wszystko postanowione - przerwał mi Liam już trochę żywszym głosem. - Powiesz dziaduszkowi, że cię odbiorę i wrócisz wieczorem. Do zobaczenia, kochanie. 

Zanim zdążyłam odezwać się słowem, chłopak się rozłączył, a trąbienie nabrało na sile. Podniosłam się z kanapy i wolnym krokiem pokonałam odległość dzielącą salon od drzwi frontowych. Właśnie zakładałam kurtkę, gdy drzwi otworzyły się, a do środka zajrzał siwowłosy mężczyzna. 

- Wiesz, że się spóźnimy? - zapytał, a ja obrzuciłam go posępnym spojrzeniem. 

- Czekam na ciebie od trzydziestu minut, więc trzy dodatkowe nic nie zmienią - odparowałam, a on wyszczerzył się w uśmiechu. 

- Wybacz, ale obiecałem Caroline, że podwiozę jej ciotce kilka pudeł.

- Caroline? - uniosłam brew, a dziadek wzruszył ramionami. 

- Znajoma z pracy - powiedział niby od niechcenia, ale jego oczy zdradziły więcej niż słowa. 

- Oczywiście - powiedziałam z sarkazmem i minęłam go w przejściu. 

Droga do Bostonu minęła nam w przyjemnej atmosferze, chociaż musiałam przyznać, że w którymś momencie przysnęłam. Spałam tylko trzy godziny, czego zaczynałam odczuwać skutki. Nawet mocna kawa wypita na stacji benzynowej nie rozbudziła mojego zaspanego umysłu. Miałam nadzieję, że rehabilitacja będzie na tyle zajmująca, że nie będę miała czasu na zamknięcie oczu. 

- Jesteśmy na miejscu.

Odwróciłam się, żeby przez tylną szybę samochodu zobaczyć front szpitala, w którym spędziłam kilka tygodni swojego życia. Westchnęłam głośno. Dziadek zgasił silnik i zaczął rozpinać pasy, ale powstrzymałam go gestem dłoni. 

- Co? Wszystko dobrze? - zapytał z nieukrywaną troską w głosie, jednocześnie patrząc na mnie ze współczuciem. 

- Tak, jest okej, tylko... - zacięłam się i uciekłam wzrokiem w  bok. 

Wywalczyć szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz