Rozdział 2

12.8K 564 38
                                    

- Cassie, wstawaj - usłyszałam głos dziadka, a następnie poczułam lekkie szturchnięcie w ramię.

Otworzyłam oczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że leżę na kanapie w salonie. Musiałam tu zasnąć, czekając na dziadka. Mężczyzna pochylał się nade mną i delikatnie się uśmiechał.

- Gdzie byłeś? - zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. - Martwiłam się.

Dziadek usiadł obok mnie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu.

- Musiałem załatwić pewne sprawy - powiedział i objął mnie. - Zapomniałem napisać ci kartki, a telefon rozładował mi się chwilę po wyjściu z domu. Przepraszam.

- Ale to nic poważnego? - zapytałam, przyglądając się badawczo jego twarzy.

- Oczywiście, że nie. Nie musisz się martwić, a teraz idź na górę i prześpij się jeszcze trochę.

Przetarłam trochę zapuchnięte oczy i spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Faktycznie było kilka minut po 3 w nocy. Ciekawiło mnie, co dziadek robił tak długo, ale nie miałam siły, żeby wyciągać z niego te informacje. Dobrze wiedziałam, że jest tak samo uparty jak mój tata i jeśli sam ci czegoś nie powie, to nigdy tego z niego nie wyciągniesz. Cmoknęłam siwego mężczyznę w skroń, a następnie udałam się do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku i odpłynęłam.

*****

Następny dzień w szkole okazał się dokładnie taki sam jak poprzedni. Siedziałam sama, czasami ktoś odezwał się do mnie z jakimś mało zajmującym pytaniem i tyle. W czasie wolnych lekcji lub na przerwach przeważnie siedziałam w sekretariacie. Okazało się, że Margaret naprawdę była ciemną masą, jeśli chodzi o komputery i całą otoczkę z nimi związaną. Nie potrafiła obsługiwać najprostszych programów. Nie chciałam wiedzieć, co sprawiło, że w ogóle została przyjęta do tej pracy. Na jednej z przerw poznałam także naszego dyrektora. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, który szczerze mówiąc bardziej nadałby się na prezesa dużej firmy, niż dyrektora liceum w małym mieście. Pan Harpers był uosobieniem dobroci i chodzącą skarbnicą dowcipów. Nie było problemu, z którym uczniowie nie przyszliby do niego, a on zawsze starał się im pomóc. Widać było, że bardzo lubi pracę z młodzieżą. Z moich krótkich obserwacji mogłam wywnioskować, że licealiści traktują go jak dobrego kolegę, ale mają do niego ogromny szacunek.

- Jesteś niezwykła - zapiała z zachwytem sekretarka, gdy skończyłam aktualizować bazę uczniów na jej komputerze.

- To drobnostka - odparłam skromnie.

Pożegnałam się z blondynką i ruszyłam na ostatnią lekcję. Był nią wf, czyli zajęcia, z których najchętniej zwiałabym, gdzie pieprz rośnie. Nie znosiłam, kiedy inni decydowali za mnie, jaką aktywność fizyczną mam podjąć. W dodatku nienawidziłam gier zespołowych. Jak już mogliście zauważyć w kontaktach z rówieśnikami byłam fatalna. Nie potrafiłam się otworzyć i na dłuższą metę byłam okropnym kompanem do rozmów i ogólnie spędzania wspólnego czasu. Pech chciał, że właśnie dzisiaj zachciało im się zrobić nam tor przeszkód w parach. Nasza klasa była połączona z chłopakami z klasy trzeciej. Nauczycielka kazała nam się ustawić w szeregu, a następnie odliczać do dwóch. Stanęłam na szarym końcu i modliłam się, żeby nie wypadło akurat tak, że będę z jakimś chłopakiem.

- Dobra to teraz połączcie się w ten sposób, że ostatnia dwójka łączy się z pierwszą jedynką i tak po kolei - powiedziała znudzona nauczycielka.

Kurde,byłam ostatnia i w dodatku byłam dwójką. Niepewnie wyszłam z szeregu i spojrzałam w prawo. Jakieś 10 metrów dalej zza uczniów wyłoniła się Rita. To ta dziewczyna, o której wspominałam podczas mojej pierwszej lekcji w liceum. Dziewczyna spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się promiennie. Stałam jak słup, podczas gdy ona tanecznym krokiem szła w moim kierunku.

Wywalczyć szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz