Rozdział 44

6.1K 312 22
                                    

- Cass, spóźnimy się! 

- Wiem! - warknęłam, chociaż moja złość nie była skierowana na dziadka. 

Wciągałam na siebie chabrową sukienkę, jednocześnie posyłając mordercze spojrzenia rozbawionemu Liamowi. Chłopak rozwalił się na moim łóżku i bez krępacji obserwował moje ciało, stroniąc sobie żarty z mojego zdenerwowania. 

- Przestań się tak patrzeć. Nie moja wina, że tak długo zajmuje ci ubieranie się - wzruszył ramionami. 

- Nie moja wina, że postanowiłeś zabrać mi telefon i przywieźć mnie do domu pięć minut przed umówionym czasem wyjścia! - syknęłam i odepchnęłam jego dłonie, gdy sięgał do zamka sukienki. 

- Gdybyś dała sobie pomóc, poszłoby dużo szybciej. 

- Nie chcę twojej pomocy, podstępny dziadzie! 

- Dostałaś okres?

- Tak, przed chwilą! - warknęłam, a on uśmiechnął się łagodnie, a wyraz rozbawienia zniknął z jego twarzy. 

- Przepraszam, kochanie - powiedział i podał mi sweter, który miałam zamiar założyć. - Nie igrałbym z tobą, gdybym wiedział, że na kolejny tydzień staniesz się potworem. 

- Liam, do cholery! - trzepnęłam go otwartą ręką w ramię i w tej samej chwili drzwi do mojego pokoju otworzyły się na oścież. 

Stanął w nich dziadek ubrany w jeansy i dobrze dopasowaną sportową marynarkę. Spojrzał na nas wyczekująco, więc mój chłopak podniósł się z łóżka i przeciągnął leniwie. 

- Będę już leciał. Powodzenia - cmoknął mnie w policzek, po czym opuścił sypialnię. 

Westchnęłam głośno i po raz ostatni przejrzałam się w stojącym w  moim pokoju lustrze. 

- Musimy iść. 

- Przecież idę - parsknęłam i złapałam za nieodłączny element mojego jestestwa. 

Kilkanaście minut później dziadek zaparkował przed małym, ale uroczym domkiem, który znajdował się niedaleko wielkiego domu Rity. Nie mogłam uwierzyć, że nigdy wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi. Zadbany ogródek i świeżo skoszona trawa zachęcała do siedzenia na dworze, co chętnie bym uczyniła, jednak Jonathan pociągnął mnie w stronę drzwi wejściowych. Po drodze tutaj wstąpiliśmy do pobliskiej kwiaciarni po bukiet wiosennych kwiatów. Uważałam, że to słodkie, że dziadek tak się stara, chociaż wczorajszy wieczór spędził z Caroline, a dzień wcześniej byli na randce. Jeśli tak dalej pójdzie biedna kobieta będzie miała cały dom usiany kwiatami od mojego dziadka. 

Drzwi otworzyły się z rozmachem i stanęła w nich uśmiechnięta Caroline. 

- Witajcie, kochani - kobieta cmoknęła dziadka w policzek, a później mocno mnie uścisnęła. 

- To dla ciebie - siwowłosy wysunął przed siebie dłoń z bukietem, a Caroline obrzuciła go zakochanym spojrzeniem. 

- Dziękuję, ale naprawdę nie musia...

- Ale chciałem - przerwał jej i wyszczerzył się w ogromnym uśmiechu. 

Wywróciłam oczami i odchrząknęłam znacząco, gdy wpatrywali się w siebie trochę zbyt długo i zbyt intensywnie jak na mój gust. 

- Gdzie moje maniery! - kobieta wyrzuciła ręce do góry. - Zapraszam do środka. 

Pozwoliłam, żeby weszli pierwsi, a dopiero potem przekroczyłam próg domu i zachłysnęłam się cudownym zapachem kruchego ciasta. Ślinka napłynęła mi do ust i z niemałym wysiłkiem powstrzymałam się przed rzuceniem się w stronę kuchni, gdzie na pewno znalazłabym blaszkę ciasteczek lub jakiegoś ciasta z kruszonką. 

Wywalczyć szczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz