41.

1K 26 0
                                    


Nagle, gdy trochę się uspokoiłam, zobaczyłam, że zbiłam szklany wazon. To mogło być moje wybawienie. Podeszłam bliżej i chwyciłam ostry element. Już miałam przejeżdżać nim po nadgarstku, gdy...

... usłyszałam jakieś hałasy, a dokładnie krzyki, dochodzące z dołu. Może ktoś przyjechał mnie uwolnić? Może mnie stąd zabiorą?

Szczerze, było mi wszystko jedno. Nie zależało mi już na niczym. Bo, na czym miałoby mi zależeć? Osób, które tak kochałam, już ze mną nie ma...

Byłam pozbawiona jakichkolwiek emocji, moje życie stało się udręką. I tak będzie już zawsze.

Po chwili słyszę jak ktoś otwiera drzwi. Mimowolnie kieruję tam swój wzrok.

- Liv?!- słyszę dobrze znany mi głos. To Louis...

- Loui- mówię ledwo słyszalnie. Nie mam na nic sił, nawet na wydobycie z siebie głosu.

- Boże, Olivio- brat podbiega do mnie i mocno obejmuje. Brakowało mi go. Tak bardzo...

Odsuwa mnie na długość ramion i bacznie mi się przygląda, a na jego twarzy pojawia się grymas, spowodowany smutkiem. Zapewne wyglądam jak chodzące nieszczęście. Ledwo trzymam się na nogach, jestem pozbawiona sił. Na sobie mam czarne spodnie, czarny, za duży sweter... Tylko w ten sposób było mi dane przeżyć tę żałobę... Ale kto przejmowałby się wyglądem, w obliczu takiej tragedii, jakiej doświadczyłam. Jedyne, czego pragnęłam, nawet mając przy boku brata, była śmierć i dołączenie do moich ukochanych chłopców...

Nie myślałam trzeźwo. Nawet nie spytałam, co on tutaj robi, jak mnie znalazł.

- Loui- szepnęłam, przecierając twarz dłonią. Oczy strasznie mnie szczypały i bolały od łez, ale to również nie było dla mnie istotne.

- Chodź ze mną, koniec tego koszmaru- pociągnął mnie za rękę w stronę schodów.

Gdy znaleźliśmy się na dole, zauważyłam kilkunastu policjantów. Trzech z nich zakuło w kajdanki matkę, ojca i Hectora. Z tego co słyszałam, szukają jego współpracowników, ale to tylko kwestia czasu. Patrzyłam na to wszystko jak przez mgłę. Jakby mnie tu nie było, a obraz przed moimi oczami, był jakiś kiepskim filmem.

Louis się nie zatrzymywał. Wyszliśmy przed dom. Poprawiłam kosmyk włosów, który wypadł z niechlujnego koka.

- Loui, gdzie my idziemy? Chcę po prostu usiąść...- powiedziałam ostatkiem sił. Nie miałam na nic więcej ochoty, niż usiąść i płakać.

Nie odpowiedział, a prowadził mnie dalej. Ten dom znajdował się w lesie, gdzie było już bardzo ciemno, a ja nie widziałam prawie nic, przez zapuchnięte od łez oczy. Nagle przede mną zauważyłam samochód, obok którego stała moja przyjaciółka.

- Liv, kochana!- Jess podbiegła do mnie i zaczęła mocno ściskać.- Boże, jak dobrze, że nic ci nie zrobili- odsunęłam mnie od siebie i odgarnęła włosy, które znowu opadły mi na czoło.

- Zabierzcie mnie stąd- wyszeptałam, a Jess otworzyła mi drzwi z tyłu. Po chwili usiadła obok mnie, a Louis ruszył w nieznanym mi kierunku.

Przez całą drogę byłam wtulona w moją przyjaciółkę. Nie wiem jak długo jechaliśmy. Straciłam poczucie czasu już trzy miesiące temu. Nie interesowało mnie już jaki mamy dzień, która jest godzina...

Cały czas z moich oczu płynęły łzy, a ja zastanawiałam się, czy dałoby się zapobiec tej tragedii... Czy gdybyśmy zgłosili tę sprawę, to chłopcy by żyli?

- Liv, słońce- poczułam jak przyjaciółka chwyta mnie za dłoń.- Nie płacz. Wszystko będzie dobrze.

Nie odpowiedziałam... Nic nie będzie dobrze. Ona nie wie, co to znaczy stracić ukochanego i dziecko. Jak może mi mówić, że będzie dobrze?!

"Szczęśliwy przypadek"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz