1.

1.4K 24 2
                                    

Następnego dnia, Adam wstał wcześniej, niż zwykle. Umył się, ubrał i nie jedząc śniadania ruszył do szpitala.

Kiedy dotarł na miejsce, dostrzegł Wiktorię, rozmawiającą z jakimś pacjentem. Bez wahania podszedł do niej. Mężczyzna, z którym dialog prowadziła Consalida odszedł. To samo chciała zrobić ona, jednak Adam złapał ją za ramię.
- Zostaw. - warknęła ze łzami w oczach.
- Wiki... Pozwól mi wytłumaczyć... - wycedził, patrząc na jej smutną twarz.
Puścił jej ramię. Stała przed nim, nawet nie drgnęła.
- Mieliśmy wtedy kryzys... Nic nie wskazywało na to, że wszystko się ułoży.
- I to jest to Twoje wytłumaczenie? Wskoczyłeś z jakąś laską do łóżka, bo mieliśmy kryzys?! Czy Ty w ogóle siebie słyszysz?! - krzyknęła, nie wykonując żadnego ruchu.
- Wiktoria... - dotknął jej polika.
- Odczep się. - syknęła. - Wieczorem oddasz mi klucze. - obróciła się na pięcie i odeszła.
Adam ruszył na dyżur. Czuł się okropnie. Zranił najważniejszą osobę w swoim życiu. Najchętniej zamknąłby się w domu i już nigdy z niego nie wyszedł. Niestety, nie było to możliwe, a właśnie czekał na niego kolejny pacjent.
Wszedł do sali. Mężczyzna leżał na łóżku i czytał gazetę.
- Dzień dobry. - uśmiechnął się Krajewski.
Blondyn uniósł głowę, jednak nic nie odpowiedział.
- Długo będziecie mnie tutaj trzymać?
- Tak. - odparł.
- I tak nie mam szans. Umrę za trzy miesiące. Nikt tego nie zmieni.
- Panie Foìnt. Ale ja się nie zgadzam na przerwanie leczenia! - krzyknął. - Nie pozwolę na to!
Wyszedł. Zobaczył Wiktorię, idącą w jego kierunku. Nagle zatrzymała się, patrząc mu w oczy i zawróciła. Jest twarda. Nie, nie jest. Dobrze udaje. Cierpi. Kiedy widzi tę kobietę z Bydgoszczy, ma ochotę zasnąć i nigdy się nie obudzić. Kochała go całym sercem i nie potrafi pojąć, jak bardzo ją zranił.

Tydzień później

Adam wyprowadził się od Consalidy. Wciąż o niej myślał. Ignorowała go, nawet na niego nie zerkając. Tak się bynajmniej wydawało. Tak na prawdę szybko odwracała wzrok i udawała, że wcale nie obchodzi jej to, co się z nim dzieje. Szła korytarzem. Nie docierało do niej nic. Boląca głowa, wirujący obraz. Łzy spłynęły po jej policzkach. Weszła do pomieszczenia dla personelu. Oparła się dłońmi o metalową szafkę i pozwoliła sobie na chwilę prawdy. Drzwi jednak się uchyliły. Momentalnie odwróciła się w stronę odgłosu. Z powrotem spojrzała na metalową szafkę. Otarła łzę i ruszyła w kierunku wyjścia. Jego silne dłonie zatrzymały ją jednym, sprawnym ruchem. Przytrzymał ręce na jej ramionach i spojrzał w oczy.
- Zostaw. - powiedziała spokojnie.
Gdy zorientowała się, że jej polecenie zostało zignorowane, całkowicie się rozkleiła.
- Adam, puść mnie! - krzyknęła resztkami sił przez szloch.
Spojrzał na nią ponownie, lekko przysuwając do siebie.
- Zawsze chciałam być chirurgiem... - zaczęła, przytulając się do niego, bijąc go po barkach. - Ponad wszystko! A przez Ciebie chciałam mieć dom...
Na chwilę zwiesiła głos, łapiąc oddech.
- ...i dziecko! - wycedziła po chwili, mocniej łapiąc za jego fartuch, ponownie uderzając pięśćmi w jego ciało. Jej szloch przerodził się w płacz. Łzy spływały po jej policzkach, a ona sama, nie mogła złapać tchu.
- I teraz czuję taką pustkę... i tego już ta praca nie wypełnia... rozumiesz?! - odsunęła się od niego, ocierając oczy. Miała ochotę uciec, lecz wiedziała, że jest silniejszy.
- I czuję się... - przerwała, spoglądając na niego. - ...tak słaba... i taka pokonana. - Po raz kolejny otarła morze łez, spływające po jej policzkach.
Nastała cisza. Adam delikatnie dotknął jej ręki, na co ona gwałtownie się cofnęła.
- Zostaw... - rozkazała ostatkami sił.
W jednym momencie poczuła, że żyje. Kiedy ponownie dotknął jej dłoni, całkowicie roztopiła się pod wpływem jego delikatnych palców.
- Zostaw! - krzyknęła w końcu. - Czy Ty mnie w ogóle kochasz? - powiedziała bardziej do siebie przez szloch. - Zostaw... - rozkazała jeszcze raz, wyrywając się.
Jednak Krajewski nie dał za wygraną. Chwycił jej twarz w dłonie. Patrzył głęboko w oczy. Teraz dokładnie widział wszystkie uczucia, jakie kryła pod maską. Delikatnie złożył pocałunek na jej ustach, czując smak słonych łez. Nie została mu wdzięczna i również zaczęła oddawać pocałunki. Czuła się tak szczęśliwa... Jak nigdy. Brakowało jej tego. Tak bardzo go kochała. Przejęła kontrolę i teraz to ona z zachłannością ujęła jego twarz. Pociągnął ją i wyszli na korytarz. Kiedy ich dłonie przypadkowo zderzały się ze sobą, czuli przechodzący dreszcz po całych ciałach. Splotli swoje ręce. Spojrzeli przed siebie. Dostrzegli Oliwię, niosącą wielką blachę ciasta w kierunku kawiarni. Wiktoria puściła rękę ukochanego i spojrzała na niego niepewnie.
- Co ona tu robi? - spytała.
- Wiki... Chciałem Ci powiedzieć... - odprał ze smutkiem, patrząc jak Consalida odchodzi...

________________

Przepraszam, ze taki dupny ale brak weny...

Wiktoria i Adam || {W rodzinie wszystko da się wybaczyć} ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz