2.

1.1K 25 5
                                    

Następnego dnia nie pojawiła się w pracy. I następnego. Kolejnego, też jej nie było. W ten sposób minął tydzień. Musiała odpocząć i zrobić sobie przerwę od ciągłych problemów. Wyjechała na kilka dni, jednak to nie pomogło. Urlop nie jest w stanie załagodzić zszarpanego poczucia bezpieczeństwa. Właśnie szła do pracy. Rozmyślała o życiu. Przypomniał jej się ten delikatny dotyk jego dłoni... A ciało ponownie przeszyła fala dreszczy. Stanęła przed wejściem. Złapała oddech i weszła do środka. Dostrzegła Adama. Stał na korytarzu, rozmawiając z pacjentem. Początkowo jej nie zauważył. Dopiero, gdy Foìnt, odwrócił się w jej kierunku, dostał przebłysku, a jego serce zaczęło bić mocniej. Do szpitala przyjechał dziś z Oliwią, pracującą w bufecie. Stała za nim, nakładając ciasta i dokładnie obserwując zaistniałą sytuację.
- O, dokrot Consalida! - odezwał się blondyn.
- Bardzo miło Pana widzieć. - spojrzała na niego. - Cześć Adam. - powiedziała, jakby od niechcenia, szybko odrywając wzrok, żeby nie spojrzeć w jego piękne, czarne oczy.
Krajewski zrobił ruch w jej stronę, próbując pocałować ją w policzek, jednak ta sprawnie się odsunęła i ruszyła w kierunku pokoju.
- Muszę już iść. - rzuciła.
- Zdaje mi się, że idziemy w tym samym kierunku. - krzyknął, doganiając ją.
Weszli do pomieszczenia. Wiktoria stanęła na bezpieczną odległość od Adama, rozglądając się w koło.
- Nie było Cię przez tydzień, co się z Tobą działo?
- Nic. Potrzebowałam odpocząć. - skłamała, unikając jego wzroku.
- Chcę, żeby było normalnie... - zaczął.
- Normalnie?! - przerwała mu. - Nie żartuj sobie. - i wyszła.
Opadł bezradnie na kanapę. Przypomniał sobie, że dziś, na terenie szpitala ma odbyć się bal charytatywny, a on zmobilizował się do pomocy...
W tym czasie Wiktoria szła korytarzem szpitala. Usłyszała swoje imię i automatycznie się odwróciła.
- Dzień dobry Pani doktor. - zaczął pacjent z rozsianym nowotworem.
- Witam, Panie Foìnt. - odparła z wymuszonym uśmiechem.
- Pomyślałem sobie, że może piękna Pani doktor, chciałaby towarzyszyć mi na balu charytatywnym dzisiejszego wieczoru?
- Bardzo chętnie. - uniosła kąciki ust.

--------------------------

- I jak się czujemy? - rzekł Krajewski, wchodząc do sali i nieodrywając wzroku od karty pacjenta.
- Świetnie. Lepiej być nie mogło! - uśmiechnął się.
- A cóż to się stało? - spojrzał na niego.
- Idę dziś na randkę z piękną doktor Consalidą.
W oczach Adama pojawiły się iskierki złości.
- Nie chcę kontynuować leczenia. - powiedział stanowczym tonem.
Wyszedł z sali i szybkim krokiem ruszył w kierunku pokoju dla personelu. Stała tam Wiktoria, przeglądając badania jednego z pacjentów.
- Foìnt chce zrezygnować z leczenia? - zapytała, nie odrywając wzroku od kartki.
- Nie wiem. - odparł oschle. - Może Ty go przekonasz. Z resztą, czego się nie robi dla pięknej kobiety. - zaakntował ostatnie słowa.
Odłożyła kartę na stół i spojrzała na niego.
- Facet ma rozsiany nowotwór. Przerzuty w płucach. Ty na prawdę jesteś zazdrosny? - patrzyła w jego cudowne oczy, całkowicie się rozpływając.
- Przepraszam... - zaczął. - Po prostu wariuje bez Ciebie.
Jej serce zmieniło rytm. Biło tak mocno i tak szybko, że bała się, że Adam je usłyszy.
- Możesz mnie dręczyć, jeśli to pomaga... - kontynuuował.
- Nie pomaga. Próbowałam. - odwróciła wzrok. - Odkąd ona tu jest... - jej oczy robiły się jak ze szkła.
- To nie ma znaczenia, Wiki! - spojrzał na jej smutną twarz. W jej oczach dostrzegł ból. Teraz zobaczył jak wiele krzywdy jej wyrządził.
- Co nie ma znaczenia? Twoje dziecko nie ma znaczenia?! - krzyknęła, kryjąc samotną łzę, wędrującą po jej policzku.
- A co ja mam zrobić, co?! - krzyknął bezradnie.
- Nie wiem. - odparła bez zastanowienia. - Ogarnij się.
- Nie zrezygnuję z Ciebie, Wiktoria.
Minęła go, patrząc głęboko w oczy i wyszła.

Wiktoria i Adam || {W rodzinie wszystko da się wybaczyć} ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz