37

828 24 8
                                    

- Przepraszam, mogłabyś powtórzyć? - spytał, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.

Patrzył na nią z nadzieją. Nie był pewien, czy w ogóle cokolwiek powiedziała. Jego podświadomość odpowiedziała za nią.

Ona jednak leżała, wycierając kolejną łzę, spływającą po jej policzku. Wyszeptała tylko : Tak. Okłamała go. Nie usłyszał. Teraz biła się z samą sobą. Kłamać, czy mówić prawdę?

- Tak. - oznajmiła spokojnie, próbując powstrzymać płacz. Chciała, żeby zabrzmiało to jak najbardziej realistycznie. - To dziecko Krzysztofa.

Krzysztof jednak wiedział, z kim Wiktoria jest w ciąży. Mimo tego, że wyprowadził się od niej, to odwiedza ją kiedy tylko może i wspiera w tych trudnych chwilach.

- Nienawidzę Cię, Wiki.

Adam wybiegł z sali. Żadne słowa, nie są w stanie opisać jego teraźniejszego stanu. Czuł wszystko, co najgorsze. Bez wahania popędził w kierunku pokoju dla personelu. Jedyne, co teraz chciał zrobić to zostać sam. Usiąść na kanapie i zmierzyć się z myślami. Wbiegł do pomieszczenia. Zobaczył tam Radwana. Zagotowało się w nim. Nie zorientował się nawet, kiedy łzy napłynęły mu do oczu.

- Adam, co się stało? - spytał.

Nigdy nie czuł się tak źle. Nigdy... To najgorszy dzień jego życia.

- Co się stało? Krzysiek, Ty mówisz serio? Zabiłeś mnie. Zabiłeś moją miłość do kobiety mego życia! - w tym momencie starł łzy, spływające po policzkach. - Jak można być tak podłym?! To najważniejsza osoba w całym moim życiu! Wiem... Popełniłem błąd. Wielki błąd, który zniszczył nasze dotychczasowe szczęście, ale robiłem wszystko, żeby go naprawić! Nie było nocy... Ani jednej, żebym o niej nie myślał. To niemożliwe! Nie kochała mnie. Nigdy, skoro tak szybko postanowiła pocieszyć się kimś innym, na dodatek z takim skutkiem. Byłem głupi! Jestem zniszczony. O to wam chodziło? Gratulacje. Oby miało urodę po niej...

Wybiegł z sali, a Radwan stał jak sparaliżowany. Nie wiedział, co się w ogóle stało. Przez drzwi wszedł Falkowicz.

- Co się stało z Adamem? - spytał bez wahania. - Z resztą, nieważne. Wiesz może, gdzie leży Wiki? - Wiki? Ona jest w szpitalu?

Był w szoku, nic o tym nie wiedział. Popędził przez korytarz, szukając sali, w której mógłby ją znaleźć. W końcu dostrzegł rudowłosą postać, przykrytą po uszy kołdrą. Niepewnie wszedł do środka.

- Coś Ty narobiła? - zaczął, siadając przy jej łóżku.

Spojrzała na niego smutnym wzrokiem.

- O co Ci chodzi?

- O to, że Krajewski wparował jak poparzony do pokoju i płakał jak dziecko. Powiedział mu, że zniszczyłem wszystko, co najlepsze i, że nikogo nie kochał tak bardzo jak Ciebie.

- Nie mam pojęcia o co chodzi. - oznajmiła spokojnie.

- Wrócimy do tej rozmowy. - i wyszedł.

On wyszedł, a Adam? Nikt nie wie. Był załamany i słuch o nim zaginął. Nagle zniknął.

Minął tydzień.

Wiktoria wyszła ze szpitala. Zasłabła w wyniku nadmiernego stresu. Krzątała się bez celu, szukając oparcia w kimkolwiek. Czasem rozmawiała z Agatą, jednak nawet to niewiele dało. Potrzebowała jego. Tylko jego. Obawiała się, że już nie wróci. Co, jeśli to było ich ostatnie spotkanie? Czuła się podle, z dnia na dzień tęskniła coraz bardziej. Marzyła o głupim, przypadkowym dotknięciu jego dłoni. Wzięła urlop. Nie pojawiała się w pracy przez trzy tygodnie. Codziennie rozmawiała z Krzyśkiem, ale ich telefoniczne wymiany zdań ograniczały się wyłącznie do : - Dalej go nie ma? - Nie. Przez całe dwadzieścia jeden dni nie wyszła z domu. Zakupy robiła jej Agata. Była samotna, ale chciała tego. Wiedziała, że wystarczy jeden telefon, a znajdzie towarzystwo na wieczór, ale tak było dobrze. Te dni dłużyły się strasznie.

Trzy tygodnie później

Obudziła się z myślą, że dziś idzie do pracy. Nie była szczęśliwa. Powoli oswajała się z myślą, że straciła Adama na zawsze. Nie pogodzi się z tym nigdy, ale musi to zaakceptować. Zjadła śniadanie, ubrała czarne spodnie i niebieską koszulę. Lekko przeczesała włosy. Nie zależało jej na dobrym wyglądzie. Nie miała dla kogo się starać. Po niespełna trzydziestu minutach była już na miejscu. Ostrożnie przeszła przez parking i stanęła przed drzwiami szpitala, biorąc głęboki oddech. Weszła do środka. Uśmiechnęła się na widok Agaty, która podbiegła do niej i ją przytuliła.

- Dopiero teraz widzę, jak bardzo przytyłaś. - zaśmiała się. - Wyglądasz cudownie. Ciąża Ci służy.

- Przecież bywałaś u mnie... czasami. - oznajmiła.

- Tak? Co mogłam zobaczyć, kiedy chodziłaś okryta wielkim kocem, albo leżałaś przed telewizorem, płacząc przy filmach romantycznych?

- Nie przesadzaj. - uniosła kąciki ust.

Ruszyła się przebrać. Rozpoczęła dyżur. Dzień minął jej zwyczajnie. Usłyszała parę miłych komplementów na temat swojego wyglądu, a tak poza tym, wszystko było normalnie.

Postanowiła się ubrać w swoje ubrania. Nałożyła swój długi płaszcz i nie zapinając go wyszła na zewnątrz. Zakuło ją serce, gdy zobaczyła Adama, stojącego przed szpitalem z bukietem róż. Po chwili, obok niej przeszła Oliwia. Popatrzył w ich stronę, jednak jego wzrok utkwił w Wiktorii. Stał, jakby go zamroziło. Przypomniał sobie to wszystko, co mu zrobiła. Wyglądała pięknie... Łzy napłynęły mu do oczu. Podszedł do blondynki, która stała kawałek dalej od Wiki i wręczył jej bukiet kwiatów. Nie czuł do niej zupełnie nic, ale chciał jakoś wynagrodzić swoje zniknięcie bez słowa.

- Przepraszam, że tak zniknąłem. - powiedział, patrząc na rudowłosą. - Idź do domu. Muszę coś załatwić. - te słowa skierował do Oliwii.

Minął Consalidę i wszedł do szpitala. Poczuł jej zapach... Szukał Andrzeja. Napotkał się na niego w jednym z korytarzy.

- Cześć, bracie. - odezwał się.

- Adam! Gdzieś Ty się podziewał! - krzyknął.

- Musiałem... odpocząć od tego nienormalnego miejsca.

- Może powiesz, co się stało?

- Nic się nie stało. Jutro będę w pracy. - i odszedł.

Wszystko wydawało mu się takie trudne. Był przekonany, że Wiktoria w tym czasie była najszczęśliwszą kobietą na świecie, która korzystała z wolnych chwil, w których nie musiała go oglądać. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Cierpiała jak nigdy.

Krajewski wyszedł ze szpitala. Zobaczył Wiktorię, przytulającą się do Krzyśka. Teraz był już pewien, że są razem. Tworzą rodzinę - coś, czego im nie udało się stworzyć, mimo wielu starań. Tak na prawdę sytuacja była nieco inna. Consalida była wściekła i zrozpaczona po widoku Adama i Oliwii razem, jako szczęśliwa para. Potrzebowała silnych ramion, które podniosą ją na duchu... Minął ich i ruszył do swojego mieszkania. Po drodze zaszedł do kwiaciarni. Kupił jedną, dużą, czerwoną różę i małą, białą karteczkę. Poprosił o długopis i zapisał coś na niej, po czym przymocował do kwiatka. Mieszkał niedaleko Wiktorii. Pobiegł pod jej blok i szybko wszedł po schodach. Stanął pod drzwiami jej mieszkania. Przez chwilę się wahał, jednak pod wpływem impulsu położył dowód swojej miłości na wycieraczce i odszedł.

Wiktoria wróciła do domu po godzinie. Samotnie siedziała na ławce przy szpitalu i delektowała się ciszą i świeżym powietrzem. Powoli weszła po schodach. Zobaczyła jedną, dużą różę. Podniosła ją niepewnie i wyciągnęła klucz z kieszeni. Otworzyła drzwi, ściągnęła płaszcz i buty, a kwiat wstawiła do wazonu. Dopiero po chwili dostrzegła karteczkę. Chwyciła ją w dłoń i rozwinęła.

Tą - jedną, jedyną - chciałbym dać Tobie, jako dowód mojej bezwarunkowej miłości. Nienawidzę Cię... Kocham Cię... Nienawidzę tego, że Cię kocham. Życzę Ci szczęścia, zasługujesz na to.

Wiktoria i Adam || {W rodzinie wszystko da się wybaczyć} ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz