4.

997 21 1
                                    

Następnego dnia obudziła się dość późno. Zdenerwowana i smutna, postanowiła się przewietrzyć. Ubrała się w krótkie spodenki i luźną, zwiewną koszulkę. Idąc salonem, spojrzała na ubrania, leżące na podłodze. Nie miała głowy do sprzątania. Nagle usłyszała szmer. Obróciła się i dostrzegła Agatę, wchodzącą z siatką zakupów.
- Oho, czyżby tornado? - zaśmiała się, odkładając torbę.
- Lekki spadek formy. - odwróciła wzrok.
- Czyli nie ma to żadnego związku z Adamem? - dociekała, licząc, że przyjaciółka powie jej prawdę.
- Nie. - zaprzeczyła stanowczo.
- A ja uważam, że zgrywasz twardą, a tak na prawdę jesteś typową kobietą, która cierpi po rozstaniu.
- Skończ. - powiedziała dobitnie i wyszła z mieszkania.
Pobiegła w kierunku parku. Próbowała odciąć się od jakichkolwiek myśli, jednak nie było to aktualnie możliwe.
- Wiki! - usłyszała głos za sobą.
Ten słodki, cudowny głos, który chciałaby słyszeć każdego ranka...
- Co Ty tutaj robisz? - spytała, odwracając się gwałtownie.
- Kocham Cię. - wyznał, zasłaniając jej drogę.
- Adam, nie zaczynaj. - nakazała.
- Tak, wiem. Odrzuciłaś oświadczyny. Nie mam szans. Ale czy kiedykolwiek odeszłaś od stołu, kiedy człowiek nie miał szans?!
- Nie jesteśmy w pracy.
- Wiki... nie odpuszczaj tego! Nie odpuszaczaj mnie.
Słowa Krajewskiego utkwiły jej w pamięci. Najgorsze jest to... że on miał rację. Wyminęła go i okrężną drogą ruszyła do domu. Wzięła prysznic i położyła się na łóżku. Jej telefon nie przestawał dzwonić. Ciągle jego zdjęcie wyświetlało się pod numerem. Wyjęła baterię i pojechała do szpitala.
***
- Dziękuję Pani doktor. Gdyby nie Pani... Ona mogłaby...
- Ciii... Proszę nie kończyć. - uśmiechnęła się, ściskając rękę kobiety.
Obok przechodził Krajewski.
- Panie doktorze! - krzyknęła blondynka.
- Tak? - spytał, stając tuż obok Consalidy.
- Panu też muszę podziękować.
- Cieszę się, że mogłem pomóc, ale to zasługa tej oto, pięknej pani. - wskazał na Wiki.
- Boję się tylko... że ona mi nie wybaczy... - zaczęła temat matka nastolatki.
- Myślę... - spojrzał na rudowłosą. - ...że w rodzinie wszystko da się wybaczyć. - skierował tę odpowiedź definitywnie do Wiktorii, która odwróciła wzrok i głęboko się zamyśliła. Potrzebowała chwili odpoczynku. Przeprosiła ich i wyszła przed szpital. W oddali, obok karetki dostrzegła przyjaciółkę. Podeszła do niej i oparła się o maskę.
- Spadek formy? - zaczęła Agata.
- Cierpię dobra?! Brakuje mi go cholernie. Potrzebuję go jak tlenu... Nie mogę na niego patrzeć! Rozsadza mnie od środka! - wybuchła.
- No... - zająkała się zszokowana blondynka. - A..al..e chociaż... wiemy, że jesteś typową kobietą i wcale..  no wiesz... nie jesteś niezniszczalna.
Po policzku Wiktorii spłynęła łza. Szybko starła ją opuszkiem palca, z nadzieją, że przyjaciółka nie zdążyła jej zauważyć. Wróciła do środka. Krzątała się bez celu po szpitalnych korytarzach. Minęła godzina. Jej uwagę przykuł widok Adama, wchodzącego do jednej z sal. Powolnym krokiem podeszła do drzwi i dyskretnie zajrzała przez szklaną ściankę. Ujrzała obraz szczęśliwej rodziny. Oliwia leżała na łóżku, trzymając malucha na rękach, a Krajewski siedział obok, czule się im przyglądając. Coś w niej pękło... Poczuła odruch wymiotny i szybkim krokiem udała się do toalety.

Wiktoria i Adam || {W rodzinie wszystko da się wybaczyć} ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz