29.

734 19 4
                                    

Adam był załamany. Nie mógł spać z myślą, że w tym momencie Radwan spędza czas z kobietą jego życia. Nie chciał nikogo innego. Chciał ją. Potrzebował jej wsparcia, ciepłych słów i objęć. Smutny wstał z łóżka. Dyżur zaczynał o 8:00. Tak samo jak Wiki. Spojrzał w lustro. Nie mógł na siebie patrzeć. Jak on mógł to zrobić? Jak mógł zachować się tak bezmyślnie i okropnie... Ubrał się, założył buty i nie jedząc śniadania wyszedł do pracy. Przez całą drogę myślał o tym, w jaki sposób może przekonać do siebie Wiktorię. Nie było możliwości, żeby mu przebaczyła. Dotarł na miejsce. Nie zdążył spokojnie przywitać się ze znajomymi, bo podbiegł do niego rozstrzęsiony Falkowicz.
- Jak dobrze, że jesteś! Potrzebujemy Cię. Przebieraj się i szybko na salę!
Nie wiedział, co się dzieje, jednak bez namysłu wykonał polecenie i po chwili mył już ręce przed salą operacyjną. Wziął głęboki wdech i wszedł do pomieszczenia. Była tam. Stała, unikając jego wzroku.
- Co mamy? - skierował pytanie do niej.
Milczała.
- Kobieta, zostawiona na uboczu, musimy ocalić jej nogę. - odezwał się Andrzej.
Przez całą operację, nie odezwała się do niego ani słowem. Gdy skończyli, Falkowicz błyskawicznie opuścił salę. Consalida bez słowa ruszyła do zlewu i umyła ręce. Odwróciła się, żeby wyjść, jednak poczuła dotknięcie na dłoni.
- Porozmawiajmy... - rzekł niepewnie.
- Mam ciekawsze zajęcia. - oznajmiła oschle.
- Z Radwanem? - spytał pod wpływem emocji.
Bez wahania odwróciła się do drzwi i zrobiła krok.
Ponownie złapał ją za nadgarstek. Tym razem już nie puścił.
- Przepraszam.
Patrzyli sobie w oczy. Wymiękła. Swoim spojrzeniem, stopił maskę z jej twarzy. Teraz widział jej ból.
- Okej. Mam Józia... - zaczął. - To wiele zmienia... Ale to Ty jesteś moim życiem.
- Żartujesz? To jest teraz Twoje życie... - pokazała mu zdjęcie w telefonie, na którym widać było Oliwię, jego i Józia.
Milczał.
- Na prawdę chcesz wybierać? Święta... Weekendy... Wakacje... Masz to, o czym zawsze marzyłeś.
Powstrzymała łzy i wyszła... Uciekła. Tak bardzo cierpiała. Starała się ukryć prawdziwe uczucia. Nawet przed samą sobą. Czekał ją długi, bardzo wyczerpujący dzień.
***
- Ale ja na prawdę nic tu nie widzę. - upierała się.
- To dlaczego boli? Żona mnie zabije. Jest wściekła.
Próbowała uniknąć spotkania z Adamem. Kilka dni temu miał podobny przypadek u pacjentki. Nie miała innego wyjścia...
- Proszę zawołać doktora Krajewskiego... - rozkazała pielęgniarce.
Po chwili weszła do pomieszczenia, a tuż za nią podążał szatyn.
- Słyszałem, że mnie potrzebujesz? - zaczął, a na jego twarzy pojawił się gest nadzieji.
- Tak. Nic tu nie widzę. - wskazała na pacjenta.
- Ja też. Ale coś jest nie tak. Trzeba obejrzeć to operacyjnie.
- Ja już wiem o co ona jest na mnie zła... - wyrwał się nagle z rozmyśleń.
- A nie o zdradę? - spytała, patrząc na Adama.
Odwrócił wzrok.
- Zdrady nie było! - krzyknął pacjent.
- Gdzieś to słyszałam... - ponownie spojrzała na byłego kochanka.
Wyszła z pomieszczenia. Przebrała się i po chwili weszła na salę operacyjną. Adam już na nią czekał. Nie było potrzeby usypiania pacjenta, więc nie zrobili tego.
- Wielka mi zdrada... - zaczął znudzony, w trakcie operacji. - Nawet imienia jej nie znałem. To była... przysługa.
Wiktoria zaśmiała się dyskretnie.
- Jak chciałem się do niej przytulić to ciągle : Nie i nie! To co, lepiej, żebym miał kochankę?
Cisza.
- Lepiej? - powtórzył.
- Nie no, jasne, że nie. - Zaczęła dumnie. Spojrzała na Krajewskiego. - Lepiej z taką bez imienia. - skierowała te słowa do niego.
Brzmiało to tak, jakby była niewzruszona całą tą sytuacją. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna... Serce biło jak oszalałe. Marzyła o rozpłakaniu się. Dopiero wtedy by jej ulżyło.
- To już koniec. Zaszyj. - rzuciła, nie wytrzmując. Wybiegła z sali.

Wiktoria i Adam || {W rodzinie wszystko da się wybaczyć} ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz