23

90 10 3
                                    

- Dałem mu kluczyki i kazałem iść do samochodu. - mówił Tommy. Nie zamierzał ukrywać, że trochę się martwił. Adam był zmęczony, nie było opcji, by poszedł pieszo. Do bloku w którym mieszkali musiałby iść conajmniej czterdzieści pięć minut. Do tego nie zostawiłby swojego chłopaka bez możliwości powrotu samochodem.
Wyszedł z restauracji piętnaście minut po tym, jak opuścił ją Adam i wyszedł razem z właścicielem. Teraz oboje go szukali. Musieli przyznać, że coś jest nie tak.
- Zadzwonię do niego, nigdy nie wycisza telefonu. Może coś mu się stało, albo się wygłupia. Jeśli się wygłupia, to dam mu w łeb i to mocno. - Tommy zadzwonił pod numer swojego chłopaka. Na jego szczęście telefon Adama jeszcze się nie rozładował. Razem z ich pracodawcą ruszył w kierunku dźwięku telefonu. Im bliżej byli celu, tym bardziej Tommy'emu wydawało się, że coś się stało. Wolałby się pomylić, jednak nie tym razem. Przy ścianie budynku od razu zauważyli leżącego człowieka. Tommy bez zastanowienia pobiegł do ciała.
- To on! - przykucnął, odgarniając włosy chłopaka z jego oczu. Byly zamknięte, co tylko wzmocniło panikę blondyna.
- Co ci jest, skarbie? - szepnął tylko. Chciał już lekko potrzasnąć jego ramionami, jednak w porę zauważył ranę, z której dalej leciała krew.
- Dzwoń po karetkę. - wyszeptał tylko, jednak właściciel restauracji tylko zdjął szalik z szyi i zatamował krwawienie.
- Nie ma czasu. Pomóż mi go podnieść.

Już po chwili byli w samochodzie. Adam pół leżał na tylnich siedzeniach, z głową na kolanach Tommy'ego, który wlasnie się modlił, by jego chłopak chociaż na chwilę otworzył oczy. Zaraz jednak przerwał modlitwy, przypominając sobie, że oboje są ateistami.
- Ile jeszcze do tego szpitala? - spytał lekko spanikowanym głosem. Ciągle przeczesywał palcami włosy Adama oraz sprawdzał, czy ten dalej oddycha.  Po chwili zobaczył, jak jego powieki się rozchylają.
- Skarbie... - szepnął Tommy, delikatnie dotykając jego policzka, jakby bojąc się, że za chwile zniknie.
- Gdzie jestem? - usłyszał słaby szept młodszego.
- W samochodzie. Jedziemy do szpitala.
- Nie. Chce jechać do domu.
- Nie wygłupiaj się, za chwilę będziemy w szpitalu. - odezwał się mężczyzna prowadzący pojazd. Adam nie od razu rozpoznał ten głos.
- Nie zostawisz mnie ani na moment? - spytał Tommy'ego.
- Jeśli tylko lekarz pozwoli. Nie mów nic, nie przemęczaj się.
Stwierdził, że później spyta go, co się stało. Teraz liczyło się tylko to, że go znalazł i może go przytulić, nawet jeśli za chwile będzie musiał go oddać w ręce lekarzy. Nie chciałby, by za parę dni ktoś znalazł go tam martwego.
Teraz leżał blady na kolanach Ratliffa. To, że znowu nie zemdlał, pokazywały tylko palce zdrowej ręki zaciskające się na dłoni Tommy'ego. Oboje chcieli mieć już za sobą tą drogę. Adam potrzebował opieki lekarskiej i ukojenia bólu, a Tommy chwili spokoju do przemyśleń.

W środku nocy skończyła się operacja, jakiej wymagało ramię Adama. Głównie ze względu na kule pistoletu, która dalej znajdowała się w jego ciele. Gdy Tommy tylko usłyszał słowo pistolet, już wiedział, co się stało. Sam miał ochotę w tej chwili zabić tego człowieka. Pluł sobie w brodę, że postanowił wpuścić do swojego życia ukochanego chłopaka. Na szczescie jego życiu po przytoczeniu krwi i pozbyciu się naboju nic już nie zagrażało. Musiał teraz po prostu leżeć i odpocząć.
- Obiecałem mu. - Tommy właśnie próbował przekonać lekarza, by wpuścił go do Adama. Ten jednak sądził, że chłopak jest przemęczony i powinien odpocząć, a do tego nie praktykują wizyt w środku nocy.
- Mówiłem już panu, że nie. Proszę przyjechać rano i przy okazji przywieźć jego dokumenty. Do rana nie powinien się obudzić.
- Boi się szpitali. Spanikuje, jak się obudzi i mnie nie zobaczy. Naprawdę mi zależy.
- Panie Ratliff, mówiłem już coś. Proszę wracać do domu. Wizyta najwcześniej jutro rano.
Tommy ostatecznie zrezygnował, chociaż miał ochotę zostać tutaj przy chłopaku aż ten otworzy oczy. Zamówił taksówkę, by wrócić do domu. Jego samochód został przed restauracją. Zresztą sam nie wiedział, czy już teraz dałby radę prowadzić. Wrócił do domu, ale i tak nie spał cała noc. Musiał przemyśleć całą tę sytuację. Nie wiedział, co zrobić, by nic nigdy już się nie stało Adamowi. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to odesłanie go do San Diego. Miał nadzieję, że będzie potrafił za kilka dni, gdy chłopak już poczuje się lepiej, powstrzymać swój egoizm i powie mu, że ma się wynosić. Teraz żałował, że go zatrzymał - nic by mu się nie stało, gdyby wtedy wyszedł i ruszył własną drogą.

Następnego dnia Tommy'emu udało się dotrzeć do szpitala, nim Adam się obudził. Rozmawiał już z lekarzem i przekazał mu wszystkie dokumenty, jakie miał przywieźć. Teraz siedział przy łóżku śpiącego chłopaka, ktory wyglądał tak słodko i niewinnie, kiedy leżał spokojnie, okryty białą, szpitalną kołdrą. Tommy miał tylko nadzieję, że Adam nie spanikuję po przebudzeniu, gdy tylko zobaczy kroplówkę. Zdążył już zauważyć, że Adam nie cierpi szpitali, igieł i widoku krwi. Mimowolnie zerknął na jego opatrzone ramię. Nie mógł wyrzucić ze swojej głowy, że to była jego wina. Już chciał wstać i opuścić pomieszczenie chociaż na chwilę i ochłonąć, kiedy zobaczył niebieskie oczy, uważnie mu się przyglądające.
- Już nie śpisz, kochanie? - pochylił się w jego stronę i złożył na jego ustach krótki pocałunek - Bałem się, że cię stracę.
- Ja bałem się, że stracę ciebie. - przyznał Adam - Dalej się boje.
Tommy postanowił na chwile zapomnieć o tym, że chciał odesłać Adama do rodziców. Musiał sprawić, by dni pod jego opieką minęły nu najlepiej, by mógł go dobrze wspominać.
- Przecież już wszystko okey, tak? - Tommy przeczesał palcami włosy Adama, wczesniej delikatnie muskając nimi jego policzek.
- Nic nie jest okey. - mruknął Adam, spoglądając w stronę kroplówki. Miał ochotę zerwać te wszystkie kabelki i zniknąć.
- Odepną ci to, gdy poczujesz się lepiej. Są tam jakieś leki przeciwbólowe i wzmacniające.
- Nie boli mnie...
- Bo masz silne leki przeciwbólowe, mówiłem już.
- Kiedy stąd wyjdę?
- Nie mam pojęcia. Jestem pewien, że nie dzisiaj. Nadal jesteś blady. W nocy musieli ci przytaczać krew. Powiesz mi teraz, co się stało?
- Nie chce o tym rozmawiać Tommy. Miałem już iść do samochodu, ale jestem słaby, wiesz?
- Nie jesteś. To była tylko chwilowa słabość. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że nic ci nie jest. A teraz pozwól, że pójdę poinformować lekarza, że już nie śpisz. Przy okazji pójdę kupić coś do jedzenia.

Welcome HomeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz