Pov LouisMina Nialla mówi sama za siebie, on teraz cierpi dużo bardziej niż miałbym go zabić. A dzięki tej radosnej informacji przeszła mi ochota na zabijanie.
- Zabij mnie wreszcie - mówi do mnie Niall. Wyczuwam wielką desperację w jego głosie. Daje mi to ogromną satysfakcję.
- Nie zrobię tego, owszem miałem wielką ochotę cię zabić i mieć problem z głowy. Lecz Vicky nie chcę twoje śmierci, a ostatnio jest dla mnie bardzo miła, więc chyba powinienem jej jakoś się odwdzięczyć, a dziś to już tym bardziej. Bardzo mnie uszczęśliwiła.
Robię kilka kroków w tył i zaczynam się zastanawiać co dokładnie zrobić.
- Tych dwóch mocno pobijcie - mówię do moich pracowników, a sam kieruje się do samochodu. Ciotke Vicky oszczedze, w końcu nie zrobiła nic złego.
Dojechanie do szpitala, w którym miała rodzić Victoria zajmuje mi kilka godzin. Jechałem uważnie, bo jestem tak bardzo szczęśliwy, że przez te emocje mógłbym zrobić jakiś błąd, a przecież nie chcę doprowadzić do jakiegoś wypadku, więc tym razem przestrzegałem przynajmniej minimalnie przepisów ruchu drogowego.
Szybko wysiadam z samochodu i ide w stronę budynku. Po wjechaniu windą na czwarte piętro rozglądam się i po chwili widzę Harry'ego. Nie wygląda on jednak na zadwolonego. Podchodzę do niego.
- I jak tam Vicky? - podnosi wzrok z podłogi i już widzę, że coś się stało. - Mów! - poganiam go, bo mam już dość tej niepewności.
- Gdyby ci się nie zachciało tych cholernych badań to wszystko by było w porządku, to twoja wina! - wyraźnie podnosi głos, a ja nadal nie mam pojęcia o co chodzi.
- Co z Victorią i moim synem? - teraz w moim głosie jest już desperacja. Wiem, że coś się stało.
- Twoje dziecko urodziło się zbyt wcześnie. Było małe i bardzo słabe, bo te badania źle na niego podziałały. Umarł godzinę temu, a ty zamiast być z Victorią to sobie gdzieś jeździsz za Niall'em - aż siadam z wrażenia.
Dopiero co byłem taki zadowolony, a w jednej sekundzie straciłem wszystko. Nawet nie było mi dane zobaczyć mojego syna żywego.
Po chwili jednak się otrząsam i wchodzę do sali, w której jest Victoria. Leży skulona na łóżku i cicho popłakuje. Nawet nie zauważa, że tu wszedłem.
- Słoneczko - zwracam się do niej cichym tonem. Nie chcę jej jeszcze bardziej wystraszyć. Jej zapłakane oczka zostają skierowane na mnie.
- To moja wina. Gdybym cię posłuchała i nie wstawała z łóżka nic by się złego nie stało, ale ja miałam już dość tej bezczynności zaczęłam układać ubranka i rzeczy dla dziecka, a później poczułam ostry ból... - widzę, że chcę mówić dalej, ale jej na to nie pozwalam tylko szybko do niej podchodzę i z całej siły ją do siebie tule.
- To niczyja wina - głaszcze ją po plecach.
Ona nie wie, że to ja jestem temu wszystkiemu winien i tak musi pozostać.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej kolejny rozdział.