Rozdział Czterdziesty

263 70 39
                                    

Rudy kocur prowadził ich pewnie między budynkami, co jakiś czas zataczając koła, zawracając i zmieniając kierunek marszu. Nawet nie siląc się na dyskrecję, oglądał się na idące za nim koty z lasu i mierzył ich nieprzyjaznym spojrzeniem. Mżącej Łapie po chwili zaczęło to przeszkadzać, adrenalina związana z walką z psem już dawno się ulotniła, tak samo jak wiara w siebie i za każdym razem, gdy czuła na sobie spojrzenie Płomienia, po jej grzbiecie przebiegał dreszcz.

– Dlaczego idziemy tak długo?– zapytała szeptem idącego obok niej wojownika, spoglądając na znikające za siedliskami Dwunożnych słońce. Niepokojące wydało jej się to, że włóczęga tak często zmieniał kierunek i kluczył pośród tych wszystkich uliczek.

– Myślę, że on nie chce, żeby wytropiły nas inne psy– wyjaśnił jej równie cicho Orli Pazur, rozumiejąc odczucia uczennicy. Sam bardzo się stresował, mimo zapewnienia Płomienia, że im pomoże. Nie ufał mu i na razie nie miał zamiaru spoufalać się z nim bardziej, niż było to konieczne. Zresztą nie powinno być to trudne, bo rudy włóczęga chyba jeszcze bardziej niż on nie szukał z nim kontaktu.

– Jest ich tu więcej?– pisnęła Mżąca Łapa trochę głośniej niż chciała i odruchowo spojrzała za siebie, w każdej chwili spodziewając się ujrzeć za sobą sforę wściekle ujadających zwierząt.

– Psów? No jasne– mruknął po raz pierwszy od dość długiego czasu włóczęga, zerkając na kotkę i uśmiechając się drwiąco.– Te blizny to ich dzieło– powiedział, wskazując na swoje rany, które zrobiły przedtem na uczennicy ogromne wrażenie.

Mżąca Łapa skuliła się lekko i przybliżyła szybko do boku starszego kocura. Ten popatrzył na nią spokojnie i uprzednio rzucając włóczędze ostrzegawcze spojrzenie, mruknął cicho, chcąc ją pocieszyć:

– Nie przejmuj się, on chciał cię tylko nastraszyć.

– I chyba mu się udało– odpowiedziała najciszej jak umiała, żeby Płomień jej ie usłyszał. Wystarczyło jej to, że widział, jak przyciska się do boku wojownika, trzęsąc się na samą myśl o spotkaniu większej ilości przeciwników.

Reszta drogi minęła im w ciszy, przerywanej od czasu do czasu warkotem wydawanym przez Potwory. Niedaleko musiała być duża Droga Grzmotu, bo oprócz hałasu, w powietrzu unosił się odór kłębów dymu, buchających z czeluści Potworów.

– Jesteśmy już niedaleko– poinformował ich Płomień i skręcił w dość szeroką ulicę, na której środku stał wysoki, drewniany i spróchniały płot. Mimo zranienia na tylnej łapie wspiął się na niego bez większych problemów i dał znak ogonem pozostałym, by zrobili to samo.

Mżąca Łapa szybko wykonała polecenie, choć miała wrażenie, że jeszcze trochę i jej mięśnie zaczną odmawiać jej posłuszeństwa. Czuła się wykończona. Będąc na szczycie ogrodzenia, odwróciła się by zobaczyć, jak radzi sobie wojownik. Orli Pazur wbił się pazurami w drewno, jednak gdy próbował się podciągnąć, syknął głośno i opadł na ziemię. Jego rany nie były niebezpieczne, ale za to naprawdę liczne. Ślad zostałby pewnie po tylko jednej czy dwóch z nich, reszta powinna zniknąć niedługo, jednak wszystkie były świeże i zapewne bolące, a przynajmniej na takie wyglądały.

Kocur zacisnął zęby i spinając wszystkie mięśnie do skoku, po chwili znalazł się obok uczennicy.

– Wszystko dobrze?– miauknęła z troską, bojąc się, że może jednak obrażenia byłego zastępcy są poważne, a on sam bliski śmierci.

– Tak, po prostu...– zaczął Orli Pazur, lekko krzywiąc się z bólu, ale nie dokończył, bo z dołu przerwał mu Płomień:

– Chcecie tej pomocy, czy nie?

Wojownicy: Spadające Gwiazdy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz