Nie, naprawdę nie miałam dzisiaj ochoty na radosne odwiedzinki u babci. Poważnie. Ani trochę. Niestety mama niemal dostała spazmów po mojej deklaracji spania do piętnastej i zwróciła się do teściowej, by ta wymyśliła, jak zachęcić mnie do odklejenia się od materaca... No a babcia na tego typu sprawach zna się doskonale, więc gdy około jedenastej zadzwoniła do mnie, że na jej stole stygną prażuchy z kapuśniaczkiem, nawet się zbytnio nie zdziwiłam. I trzeba było się jakoś dźwignąć. Chciał nie chciał – z moim żołądkiem się nie dyskutuje.
Wszystko zdawało się toczyć swoim zwyczajnym, niezaskakującym rytmem. Rozebrałam się od razu po wejściu do mieszkania, zniosłam dłuższą chwilę wzdychania nad tym, jak to podobno rzadko się pojawiam (coś mi się kojarzyło, że byłam u dziadków na obiedzie trzy dni wcześniej, ale może dla nich to jest rzadko) i zajęłam swoje miejsce na kanapie z niewygodnej sztucznej skóry. Nigdy nie rozumiałam, jak można z własnej woli załatwić sobie takie meble, ale oczywiście nie mówiłam tego głośno. No bo im się podobały, nie? Co z tego, że jak się dotknęło do tego gołym ciałem, to trzeba było się zacząć martwić, czy aby na pewno będzie dało się teraz odkleić, zwłaszcza podczas upałów...
Zjadłam ogromną porcję obiadu, poprawiłam średnio akceptowalnym, ale jedynym możliwym ciastem i zagryzłam dla zabicia smaku czekoladowym budyniem, ale babcia i tak nie była usatysfakcjonowana. Według niej obojętnie, ile zjem, i tak zjem za mało. Nie wiem, jak można akurat mnie posądzić o to, że niczego nie jem, ale przecież wszystkie babcie są takie. Nic nie jem, i tyle. Wytłumaczyć, że więcej mi do żołądka już nie wejdzie, się po prostu nie dało.
Przez godzinę oglądałam z dziadkiem telewizję. Jakoś tak od zawsze mieliśmy, że rozmowy za dobrze nam się nie kleiły. Lubiliśmy przebywać w swoim towarzystwie, ale w ciszy. W niektórych przypadkach cisza jest przecież lepsza od gadaniny, która nie wniosłaby niczego nowego. Uwielbiałam tak z dziadkiem po prostu być... no ale nie, gdy akurat w telewizji leciało coś tak cholernie beznadziejnego. Nie mam bladego pojęcia, jak to coś mogło się nazywać – „Koło fortuny" może? W pewnym momencie coś takiego się przewinęło, ale pewności nie miałam. Chyba że co do tego, iż producenta najchętniej przerobiłabym na smalec, gdybym się na niego natknęła. No bo nie ma to jak stworzenie programu z konkursem, który rozwiąże najgłupszy czterolatek, danie do niego prowadzącego, który z niewiadomych przyczyn próbuje śpiewać, choć ewidentnie nie umie, i wlepienie na dodatek chyba naprawdę upośledzonej modelki na doczepkę, której rola była tak niesamowicie istotna, że mi z moim maleńkim rozumkiem zupełnie umykała. Chociaż nie wiem, co może być istotnego w dotykaniu ekranu w miejscach, w których pojawiają się literki, i wykonywaniu ruchów chyba tanecznych z miną nie wiedzącej, co się wokół dzieje Barbie. Może to ze mną jest coś nie tak, ale chwilami oglądając to czułam się jak na świetlicy w psychiatryku. Babcia nawet nieco pasowała do roli pielęgniarki, która w pewnym momencie mogłaby wparować do pomieszczenia z wieścią, że pora na kisiel i te kolorowe cukiereczki, które przepisał pan doktor.
Łeb mnie od tego programu tak rozbolał, że aż nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić. Prawdopodobnie były to ostatnie podrygi mojego spadającego po takiej dawce głupoty IQ. Zrobiło mi się nieco niedobrze, miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a zwariuję. Że jeśli natychmiast nie zaczerpnę świeżego powietrza, rozsadzi mnie od środka...
To znaczy... Zwaliłam to na program. Czasem lepiej oszukiwać samą siebie, gdy wnioski, jakie mogłoby się wyciągnąć po nazwaniu sprawy właściwym imieniem, prawdopodobnie szły w parze z nieprzyjemnymi konsekwencjami.
Nie wiem, jak to możliwe, ale jakimś cudem udało mi się wmówić babci, że naprawdę muszę się przewietrzyć i że nic się nie stanie, jeśli chwilę pospaceruję koło bloku. Wysłuchałam, gdy obowiązkowo musiała poddać wątpliwościom grubość podszewki mojego płaszcza, i wylazłam wreszcie na zewnątrz, niemal krztusząc się wilgotnym, pachnącym burzą powietrzem.

CZYTASZ
Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNING
WerewolfUpalne, duszne lato. Żar lejący się z niemal fioletowego nieba, nieruchome powietrze, nagrzane betonowe ściany bloków. Gorące noce i snująca się pomiędzy latarniami mgła. Coś potężnego tak bardzo, że nie powinno się z nim mierzyć w pojedynkę. Magicz...