Rozdział 26

79 19 3
                                    

– Ja pierdzielę! – ryknęłam, zrywając się na równe nogi. Szklanka z wodą, którą nieopatrznie potrąciłam, przewróciła się, sturlała z biurka i rozbiła na podłodze, zanim zdążyłam ją złapać.

– Co ty robisz, Leah?! Jak ty w ogóle nie uważasz! – zbulwersowała się Gabrysia, w razie czego odsuwając od szklanych odłamków.

– Ty spałaś?! – nie mogła uwierzyć Madzia, zanosząc się wyjątkowo mało kobiecym rechotem.

Nie odpowiedziałam, z wielkim trudem usiłując zebrać myśli do kupy. Sama nie mogłam dojść do tego, czy faktycznie zasnęłam, czy może miałam właśnie jakąś wyjątkowo popieprzoną wizję, podobną trochę do tej, która napadła mnie podczas burzy jakiś czas temu. Nie podobało mi się to. Ni cholery mi się nie podobało...

Zignorowałam, że Agata zawołała coś w moją stronę, i poszłam do kuchni po szczotkę i szufelkę, by posprzątać szkło. Przez dobrą chwilę czułam się zupełnie tak, jakbym znajdowała się gdzieś... obok. Wszystko wydawało się tak nierzeczywiste, jakby przyobleczone drobną mgiełką, jak oglądane przez grubą, brudną szybę. Rozpierało mnie jakieś nieznośne uczucie unoszenia się kilka centymetrów nad podłogą, a sekundy mijały, zanim zdążyłam się obejrzeć...

Tak, cała krótka droga do kuchni zwyczajnie mi umknęła. Teleportowałam się, czy co? Musiałam oprzeć się o blat niewielkiego stołu, by nie upaść, gdy zakręciło mi się w głowie. Przymknęłam na moment oczy, próbując odnaleźć gdzieś głęboko w sobie pokłady spokoju i zdrowego rozsądku. Okazało się, że to wcale nie takie proste, jak mogło brzmieć.

Rzeczywistość była o wiele mniej prawdziwa niż rozpuszczający się od potwornego upału świat z wizji...

Co się ze mną działo, do cholery?!

Gdzieś za oczami czułam pulsowanie budującego się ataku migreny, tylko czekającego na to, by zaatakować z pełną mocą. Gardło ścisnęło mi się ze strachu, serce przyspieszyło, wilczy instynkt obudził się gwałtownie, nakazując maksymalnie zwiększyć czujność, zupełnie jakby zaraz miało się coś wydarzyć. Całe ciało napięło mi się w gotowości do przemiany, zabolał nadgarstek w gipsie, gdy zacisnęłam dłonie w pięści. Spróbowałam skupić się na powolnych, głębokich oddechach, ale to tylko sprawiło, że lepiej wyczułam unoszący się w powietrzu zapaszek przywodzący na myśl tanią farbę drukarską i wilgotny beton...

Zapaszek czegoś nienazwanego i śmiertelnie niebezpiecznego, który unosił się zawsze w okolicy krateru.

Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Natychmiast dzwonić do Quillsa lub Ladona, żeby zwołać resztę i postawić w stan gotowości? Zignorować, bo to tylko mój kolejny wymysł, z którego i tak nic nie będzie i zaraz mi zwyczajnie przejdzie, jakby nic się nie wydarzyło? Czy raczej powinnam wybiec z domu i rzucić się w pogoń za sprawcą zamieszania, bo musiał być gdzieś niedaleko? Tylko po czym ja bym go niby rozpoznała? I jak zdołałabym go schwytać w pojedynkę?

Czy te wizje również były winą prawdopodobnie świetnie bawiącego się miastem wyverna, czy raczej miały jakiś związek z tym, że byłam czarnym półdemonem i prędzej czy później powinno mi przecież odbić?

Zaklęłam pod nosem i poszłam zamieść to cholerne szkło, mając nadzieję, że poprzez wykonywanie prostych, automatycznych czynności zdołam się jakoś opanować.

Muszę powiedzieć o tym wszystkim na dzisiejszym zebraniu. I przede wszystkim dokładnie wprowadzić w sytuację Ladona – jeśli ktoś mógł mi z tym pomóc, to w końcu tylko on. I do tego czasu powinnam udawać, że wszystko jest w jak największym porządku, by nikt się nie zorientował, że coś jest ze mną nie tak.

Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz