Rozdział 9

101 20 7
                                    

W naszym mieście znajduje się pewne bardzo atrakcyjne miejsce, o którym jeszcze nie wspominałam, choć sama nawet nie wiem dlaczego. Nie mam bladego pojęcia, poważnie. Nie znajdę żadnego usprawiedliwienia, mogę więc jedynie przyznać się do błędu, popłakać chwilę nad nim w kąciku i zabrać do jego maskowania, udając, że nic takiego wcale się nie wydarzyło. A więc. Do roboty.

Miejsce to to tak zwana góreczka (nie mylić z górką znajdującą się za moim dawnym osiedlem). Góreczka jest – jak sama nazwa głosi – całkiem sporą, wysoką i stromą górką, usypaną przez jakiegoś szlachcica w centrum miasta. Tak po prostu – facet miał kaprys, więc wziął i sobie tu góreczkę postawił, by cieszyła oczy jego i następnych pokoleń. I na dobre mu to wyszło, bo przepiękny stary park naprawdę przyciąga oko i fascynuje panującą w nim atmosferą, i bynajmniej nie mówię tego w efekcie kolejnego ze swych turpistycznych nastrojów. Ogromny park przypomina pałacowy ogród – z szerokimi alejkami, starymi drzewami, licznymi rzeźbionymi pięknie fontannami i wzorowanymi na antyczne rzeźbami, czającymi się nieraz w najmniej spodziewanych miejscach. Chwilami może nieco zbyt mocno przypomina cmentarz, ale zdecydowanie ma swoich zwolenników. Kocham panującą w nim atmosferę, a zwłaszcza jesienią, gdy korony wiekowych dębów o niebotycznie grubych pniach zaczynają mienić się ciepłymi barwami, tworząc swoiste złote sklepienie.

Chętnie spędzałabym tam wiele czasu, być może o wiele więcej, niż to wypada, tylko że... góreczka ma jedną, aczkolwiek dość znaczącą wadę. Mianowicie jako jedna z naprawdę niewielu atrakcji w dużym mieście, została upatrzona jako obiekt wycieczek zdecydowanej większości ludności. Tylko spomiędzy chmur wychynie nieco słonka, tylko odrobinkę zazieleni się trawka, tylko słupek rtęci w termometrze bujnie się milimetr ponad umowną granicę między „ciepło" a „zimno", i już piękne alejki roją się od wrzeszczących bachorów, zaniedbanych mamuń niewidzących świata poza rozglądającym się tępym wzrokiem gówniakiem w wózku i staruszek, które obowiązkowo zatrzymać się muszą nad każdym nieletnim, by pozachwycać się jego cokolwiek wątpliwą urodą i jeszcze mocniej wątpliwym podobieństwem do rodziców. Tarasując przy okazji całą alejkę oczywiście. Niby już przywykłam do tego, że ludzie rzadko kiedy zwracają uwagę na to, że swoim zachowaniem mogliby komukolwiek przeszkadzać, ale nadal napawa mnie to taką złością, że aż nieraz mam zwyczajnie ochotę wszystkich tam taranować, nie przejmując się jakimikolwiek zasadami wychowania. Oni wychowują swoje „pociechy" bezstresowo, pozwalając im na niszczenie wszystkiego wokół i wrzeszczenie na częstotliwościach mogących z powodzeniem zagłuszyć wybuch granatu, no bo na dzieci przecież nie powinno się krzyczeć, więc ja mogę raz olać to, że nie powinno się taranować innych ludzi...

Dobra, dobra, będę już może cicho. Najmocniej przepraszam, ale każdy dłuższy pobyt wśród takiego społecznego elementu wyzwala we mnie nieprzebyte pokłady potwornej wilczej złości. Odkąd mieszkam na kompletnym zadupiu, w ogóle na dobre oduczyłam się życia z idiotami wokół. Muszę szybko wymyślić, jak się na nowo uodpornić, bo głupio byłoby iść siedzieć za morderstwo w wieku szesnastu lat. Na zdrowie też mi to w końcu szkodzi – niedobrze to przecież tak się denerwować na wszystkich wokół. A zwłaszcza na dzieci, których dzięki wszystkim „pińcet plus" i społecznej bezmyślności jest przecież coraz więcej. Ja pierniczę, czy ludzie nie widzą, że jeśli zaraz nie przestaną się na potęgę rozmnażać, to świat szlag trafi? Podobno jeśli w szybkim czasie populacja nie zmaleje o przynajmniej trzydzieści procent, to za jakieś kilkadziesiąt lat trzeba będzie walczyć o słodką wodę. Ale co tam, idioci widzą przecież tylko tyle, że hajs na koncie się zgadza, a bombelkiem można się pochwalić przed psiapsami. Chociaż nie wiem, jaki to sukces, chwalić się czymś, na rzecz czego trzeba zrezygnować z siebie samego, no ale... Kurde, może to ze mną jest coś nie tak, że uważam, że człowiek nie powstał tylko do tego, by się rozmnażać? Chyba gdyby to właśnie było celem naszego życia, to nie mielibyśmy wyobraźni, zmysłu artystycznego i całej reszty pozwalającej na kształtowanie naszego otoczenia?

Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz