Rozdział 35

72 17 13
                                    

No i tak to się zwykle kończy, gdy Leah wybierze się gdzieś w celach towarzyskich. Zawsze krew, pożoga i wszystkie nieszczęścia świata ruszą wraz z nią w radosnym korowodzie, gotowe zaatakować, gdy najmniej się tego spodziewa. Ach, jakaż się przez to wyróżniona czuję... Nie każdy na świecie ma szansę zostać tak dostrzeżonym przez władcę naszego życia – Wielkiego Pecha.

Cudownie.

Tłum pobiegł przodem. Ja sama kręciłam się jeszcze chwilę po korytarzu, usiłując rozpoznać, skąd napływa dym, choć instynkt samozachowawczy bił mi na alarm tak mocno, że byłam pewna, iż zaraz podniesie się ze swojego stanowiska za pulpitem mojego systemu wczesnego ostrzegania i po prostu skopie mi bez pardonu tyłek, bym wreszcie wzięła nogi za pas. Coś jednak sprawiało, że nie mogłam tak po prostu się ruszyć. To coś podpowiadało mi, że to nie musi być wcale zwykły pożar... bo w moim życiu nie ma ostatnio czegoś takiego jak zbiegi okoliczności.

Bladgor? Tutaj? W środku dnia? Oj, mój Pech chyba mocno ostatnio przegina. Brzmi niedorzecznie, ale co to mogło być innego?

Dłuższą chwilę nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Zamarłam na samym środku pustego już korytarza i wczułam się po prostu w siebie, mając nadzieję, że...

Że co? Że zdołam w jakiś magiczny sposób uruchomić ten cały półdemoniczny instynkt i wyczuć, co jest grane? Zabawne. Do tej pory nie udawało mi się tym sterować, więc dlaczego teraz miałoby?

Mimo wszystko jednak coś trzymało mnie w miejscu. Rozglądałam się wokół – patrzyłam po żółtych ścianach, którym już dawno przydałoby się lekkie odświeżenie, po starych drewnianych oknach, tak zniszczonych, że niewielkim problemem było wyjąć je z zawiasów i gdzieś schować (czego w dawnych czasach nie omieszkaliśmy robić), po pokrytym delikatnymi zaciekami suficie i plastikowych obudowach jarzeniowych lamp, w których czaiły się kupki martwych much. Szukałam czegokolwiek, co by mi do tego obrazka nie pasowało, węsząc w przesiąkniętym smrodkiem dymu powietrzu... i nie widziałam nic.

Ostrożnie podeszłam do sklepiku, mieszczącego się tuż obok schodów i przegrodzonego kratą przejścia do spalonej części szkoły. Przypominająca kiosk budka powstała z drewnopodobnej dykty, którą ktoś pomalował na niepasujący kompletnie do niczego ciemnozielony kolor, i szkła, zabezpieczonego niezbyt elegancką kratą. Półki, jak zawsze w wakacje, były zupełnie puste. I, jak można się było tego domyślić, tam również nie znalazłam żadnej podpowiedzi.

Chwilę mierzyłam wzrokiem korytarz za kratą. Szarpnęłam badziewnymi prętami na próbę, aż zadzwonił łańcuch z kłódką, spinający prowizoryczną furtkę, lecz wyglądało na to, że tam się nie dostanę. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam pogodzić się z tym, że chyba należałoby zacząć spierniczać...

Dym już serio mnie dusił. Ile mi tu zeszło?

Na schodach zderzyłam się z wysoką kobietą w garsonce. Złapała mnie za ramiona w ostatniej chwili, zanim runęłam na wyślizgane stopnie z lastriko, i przytrzymała w miejscu, mierząc rozbieganym ze strachu spojrzeniem. Gdy już upewniła się, że jestem prawdziwa, krzyknęła na mnie:

– A co ty tutaj jeszcze robisz?! Nie słyszałaś alarmu?!

– Myślałam, że to jakieś testy – palnęłam, bo nie znalazłam innego wyjaśnienia. Dopiero gdy moje słowa przebrzmiały, zorientowałam się, jak idiotycznie brzmiały. Testy ze sztucznym dymem, tak? Mądrze, Leah.

– Jakie znowu testy?! – W jej wysokim głosie pojawiły się pierwsze zaczątki histerii. – Już na dwór! Został tam ktoś jeszcze?

– Nie, tylko ja – zapewniłam uprzejmie.

Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz