A już myślałam, że w wakacje nie da się po prostu mieć dnia-porażki... Myliłam się, cholera.
Przypomniało nam się z mamą, że dość dawno nie pokazywałyśmy się już u fryzjera, więc spontanicznie zdecydowałyśmy się na takie sympatyczne babskie przedpołudnie. Zdecydowanie bardziej wolałabym przeznaczyć je na wspólne chodzenie po galerii i szukanie fajnych ciuchów, bo podczas tego o wiele lepiej się rozmawia i spędza ze sobą czas, niż siedząc na niewygodnym fotelu w głośnym salonie, ale sama musiałam przyznać, że wypadało już niestety coś ze sobą zrobić, bo zaczynałam zarastać jak przysłowiowy rower w krzokach.
Nie, ja naprawdę nie cierpię chodzenia do fryzjera. I to z powodu dość prostego, aczkolwiek od zawsze stanowiącego na mnie całkiem skuteczny straszak...
Pojęcia nie mam, jaki jest powód, dla którego akurat w tym salonie muszą zjawiać się same świeżo upieczone mamusie. Nie chcę nawet tego wiedzieć. Grunt, że i tym razem na zdecydowaną większość klientek składały się młode mamcie, a każda z nich po prostu musiała wziąć swoją pociechę ze sobą, no bo przecież byłaby chora i umarła w straszliwych mękach, gdyby zostawiła ją na ten czas z babcią lub tatuńciem. Dwie trzylatki i dwulatek plątały się między nogami zamiatającej podłogę stażystce, sprawiając, że biedna dziewczyna z każdą chwilą mocniej zaciskała zęby, roczny gówniak nieokreślonej płci napoczynał wszystkie katalogi po kolei, a ułożony w wózku niemowlak wył jak opętany, za wszelką cenę starając się przekrzyczeć pracującą na najwyższych obrotach suszarkę do włosów.
Fryzjerka, jak zwykle zanim wzięła się do roboty, musiała pozałamywać ręce nad moimi włosami, biadoląc, że zdecydowanie się zapuściłam i jak ja mogłam tak zrobić, widocznie wciąż nie potrafiąc sobie utrwalić, że pojawiam się u niej regularnie co miesiąc, ale wyglądam jak wyglądam, bo włosy rosną mi dosłownie jak głupie i nic na to nie poradzę. Pewnie i tak by nie uwierzyła, gdybym to powiedziała. Wątpliwości miałaby raczej nadal nawet gdybym kazała jej zajrzeć w kalendarz i zobaczyć, ile czasu upłynęło od poprzedniej wizyty, ale z jednej strony dobrze ją rozumiem, bo komu normalnemu włosy rosną prawie dziesięć centymetrów w ciągu trzydziestu dni? I również jak zwykle nie mogła się sprężyć i wykonać swojej pracy na tyle szybko, bym spędziła tam jak najmniej czasu – o nieee! Co minutę musiała odwracać się do powoli rozbierających salon gówniaków, zachwycać się nimi i porównywać do swoich, co tak niesamowicie mnie obchodziło, że aż słów mi brak. Udawałam wielce zaangażowaną w rozmowę, ale gdy już zupełnie zeszła na ubranka i pieluszki, postanowiłam się wyłączyć. Moja schizofrenia nie potrzebuje dodatkowej pożywki, żeby mieć się świetnie. Takie gadki to dla mnie najlepszy środek antykoncepcyjny, jaki istnieje...
Kurde, a może jest ze mną coś nie tak, że nie zamierzam nigdy mieć dzieci i pewna jestem, że z tego nie wyrosnę? Przecież taki pędrak to sama kwintesencja tego, czego nienawidzę najbardziej, nie da się aż tak dojrzeć, żeby zmienić zdanie. Musiałabym całkowicie przebudować swoją osobowość...
Po tej hecy nie mogłam jak normalny człowiek odpocząć w ciszy w domu lub pojechać z mamą na odludzie, gdzie usiadłybyśmy na huśtawce i rozmawiały o jakichś kompletnych głupotach, zajadając się ciastem i lodami czekoladowymi. Ni cholery nie mogłam zająć się sobą, bo tak się złożyło, że byłam umówiona z moją niedorobioną sforą na kolejną porcję eksploracji podziemi. Miałam jakieś takie nieprzyjemne wrażenie, że nie odbębnimy tej akcji w godzinkę, bym mogła wyrobić się na obiad...
Okazało się, że opuszczonego punktowca nie zamierzali rozbierać. Nie rozumiałam, dlaczego z tego zrezygnowali – może uznali, że miasto ma jednak pilniejsze wydatki, a z tym nic się nie stanie, jeśli jeszcze trochę postoi. Dziwiłam się temu – jeśli przyjrzeć się elewacji po tym, jak ściągnięto do tej pory zasłaniającą ją blachę falistą, ujawniło się parę bardzo atrakcyjnych pęknięć, które jak na moje obiecywały wszem i wobec, że blok może w każdej chwili zawalić się w cholerę, co powinno dać ludziom do myślenia i uświadomić niektórym, że łażenie w jego okolicy staje się naprawdę niebezpieczne, ale sama przecież nie będę świata ratować. Lubię ruiny i przyzwyczaiłam się, że to tutaj stoi, więc w pewien sposób nawet odetchnęłam, gdy zniknęło ogrodzenie z metalowych paneli i jakiekolwiek ślady tego, że cokolwiek się tu działo. Jedynym, czego nie zdołali uprzątnąć, były plamy kruszącego się, pylistego tynku w trawniku wokół, które zmyje pewnie najbliższy deszcz.
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNING
Manusia SerigalaUpalne, duszne lato. Żar lejący się z niemal fioletowego nieba, nieruchome powietrze, nagrzane betonowe ściany bloków. Gorące noce i snująca się pomiędzy latarniami mgła. Coś potężnego tak bardzo, że nie powinno się z nim mierzyć w pojedynkę. Magicz...