Rozdział 8

80 17 6
                                    

Czułam się zajebiście.

Nie no, jak ja się zajebiście czułam, to aż wstyd.

Czułam się tak zajebiście, że tylko pozazdrościć.

Ach, jakże fajnie. Ptaszki, pszczółki, motylki, kwiatuszki...

Ja pierniczę, przysięgam, że jeśli ktoś się dzisiaj do mnie przyczepi, to oskóruję tępym nożem, wypatroszę w pięknym stylu i powieszę na własnych flakach na najbliższej latarni. Jak babcię kocham, dajcie mi tylko pretekst...

Dzień był okropny. Wiał silny wiatr, sypało kłującym, zaskakująco drobnym i przesadnie lodowatym deszczem, do złudzenia kojarzącym się z igłami lodu; pachniało posępną jesienią i było tak ciemno, że w domu trzeba było zapalać światła, żeby cokolwiek widzieć. Było mi zimno, byłam wściekła, głowa mnie napieprzała jak stąd do Częstochowy i byłam tak śpiąca, że dosłownie po kilka minut zastanawiałam się nad odpowiedziami na najprostsze pytania, a moją myślą przewodnią od samego rana było: „proszę, niech ktoś mnie zabije, za bardzo cierpię".

Chciałam umrzeć. Tak, chciałam umrzeć, a musiałam żyć, bo moi ulubieni rodzice niemal dostali spazmów, gdy zgłosiłam chęć pozostania w domu przynajmniej przez tydzień. Ja pierdzielę, akurat dzisiaj im się to musiało włączyć? Mało brakowało, a zaczęłabym prosić Ladona o jakąś magiczną pomoc, niestety okazało się, że mojego ukochanego braciszka znowu gdzieś wcięło.

Coraz mocniej mnie te jego zniknięcia niepokoiły. Nie podobało mi się to, bo wcześniej nie widziałam, by tak się zachowywał. Wcześniej był na każde moje skinienie. Zawsze był obok, zabiegał o uwagę, chętnie spędzał ze mną czas... zaś teraz właściwie z dnia na dzień stał się w domu jedynie gościem. Pojawiał się raz na jakiś czas, odpowiedział na kilka nerwowych pytań mamy, za każdym razem przyprawiając ją o większy niepokój, chwilę zakręcił się przy jakichś pozornie normalnych czynnościach, by zrobić dobre wrażenie, a następnie znowu znikał na długie godziny. Nie chciał o tym rozmawiać, choć naciskałam. Ukrywał coś. Miałam wrażenie, że z ukochanego brata, za którego oddałabym życie, ponownie stawał się dla mnie zupełnie obcą osobą. Nie chciałam tego. Ta relacja była dla mnie zbyt ważna, bym mogła się na to godzić.

Rany, on był moim półdemonicznym bratem. Moją integralną częścią, bez której nie byłam w stanie istnieć. Kimś, kogo...

Kogo być może kochałam tak, jak nie powinno się kochać własnego brata.

To chyba normalne, że chodziłam zdenerwowana. Że podskakiwałam na każdy najmniejszy szelest, że łatwo wpadałam w złość i kompletnie nie miałam głowy do niczego innego prócz natrętnego zamartwiania się. Nawet jeśli to coś było tym, przez co nasze miasto mógł w najbliższym czasie trafić przysłowiowy szlag. Nie miałam głowy do niczego, bo z kimś, bez kogo nie mogłam żyć, działo się coś, co za wszelką cenę chciałam zrozumieć.

Do tej pory mówił mi o wszystkim. Odpowiadał na wszystkie pytania – nawet na te, po których od razu było widać, że są dla niego trudne. Odpowiadał, bo chciał, żebym go poznała. I ja odwdzięczałam mu się dokładnie tym samym. Chcieliśmy nadrobić cały ten czas, gdy to nie zdawałam sobie sprawy z jego istnienia, a on trwał gdzieś daleko, wychowywany w świadomości, że jestem kimś złym, kimś, przez kogo działy się wszystkie nieszczęścia. A teraz?

A teraz go nie było. Nie było go, choć tak strasznie chciałam opowiedzieć mu o wszystkim, co się działo. Chciałam poszukać u niego wsparcia w związku z tym, co się w mieście czaiło, chciałam, by zapewnił mnie, że z tym też sobie poradzimy. Chciałam nawet, tak jak każda normalna dziewczyna, zgarnąć go do pokoju i przy jakimś smacznym jedzeniu i wyjątkowo głupim filmie opowiedzieć o tym, co działo się w szkole – o Dominice, o której od wczoraj nieustannie myślałam i dopatrywałam się cech zapowiadających dobrą znajomość, być może nawet przyjaźń, o tym, jakie emocje wywołał we mnie powrót do spalonego budynku szkoły... Chciałam z nim pogadać. Posiedzieć razem. Po prostu być.

Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz