Powietrze już nie zaciskało się wokół mnie. Ziemia nie drżała, sieć trakcyjna stukała całkiem normalnie, cykały świerszcze, piszczała sygnalizacja świetlna na skrzyżowaniu obok mojej podstawówki, jacyś ludzie śmiali się głośno, przechodząc niedaleko. Było zwyczajnie, dokładnie tak, jak wiosennego wieczoru powinno. Tylko moim uszom nie dało się nijak wytłumaczyć, że mogłyby odkleić się od czaszki, a ogon nie słuchał, że to nie wypada, żeby tak mocno przylegał do brzucha. Łapy mi drżały – ba! Ja cała drżałam, oddychając ciężko. Pasek od torebki całkiem już obśliniłam, ze zdenerwowania nie kontrolując, z jaką siłą zaciskam na nim kły.
– Co się dzieje?
– Leah, co to było? Coś cię goniło?
– Powinniśmy tego szukać? Jest tak blisko, do cholery!
– Czego się tak nagle wystraszyłaś? Mysz zobaczyłaś? Hy hy hy...
Dopiero to sprawiło, że zwróciłam uwagę na wilczy jazgot w mojej głowie.
– Z całej swojej uprzejmości życzę ci, żebyś żarł tłuczeń, dresie tępy – syknęłam w stronę zaśmiewającego się Paula. Stał akurat na torach, nie musiałby więc wcale specjalnie się wysilać.
– No, bo już myślałem, że zapomniałaś, jak się mówi – odetchnął Jacob. – Więc co to było?
– To była ta pieprzona atmosfera – gorączkował się Seth. – To coś, co wyczuwaliśmy podczas tamtych burz. Nie mam żadnych wątpliwości. Powinniśmy tam iść i...
– Od kiedy to pchasz się do działania? – Dresiarzowi widocznie jeszcze było mało. – Nie powinieneś siedzieć w kąciku jak ostatni fagas i płakać, że chcesz do starej? – Umilkł raptownie, gdy Embry walnął go łapą. Stoczył się z peronu, na który dopiero co się wspiął, i ponownie wylądował w bliskim zasięgu tłucznia.
– Korzystaj. Amć, amć! – zawołałam szybko, zanim się pozbierał.
Powiał dziwnie pachnący wiatr. Na chwilę pociemniało mi przed oczami. Potrząsnęłam łbem, chcąc rozprostować kręgi, zastałe od dźwigania torebki wypełnionej do granic możliwości jedzeniem. Coś chrupnęło mi u podstawy czaszki, ból pozwolił zebrać rozsypujące się myśli i skupić na tym, na czym należało się skupić.
– No to wygląda na to, że spotkałam naszą ulubioną atmosferę. I co teraz? – pomyślałam powoli. Ruszyłam wydłużonym truchtem w stronę dworca. Szkoda, że nie miałam gdzie tej cholernej torebki zostawić. Kostka zaczynała mnie coraz poważniej boleć, ale udawałam, że nic się nie stało. Rany, ale by mieli ze mnie polewkę, gdyby wiedzieli, że wyrąbałam się przez założenie butów na obcasie. Obojętnie, w jakich to było okolicznościach i że równie dobrze bym się skrzywdziła w adidasach – to było przewrócenie się na obcasie. Kuźwa.
– To była ta atmosfera? Znaczy się... To coś, co zaatakowało tamto stado? Kurde, nie wiem, jak to nazwać...
– Wszyscy wiedzą, o co ci chodzi, Sam.
– Tylko co my mamy z tym zrobić?
– A jeśli nam to zagraża? Jeśli coś może się stać miastu?
– To na pewno nam zagraża, idioto. Gdyby było nieszkodliwe, to niczego by nie zabiło.
– Leah, co tam się działo? Wiesz już, co to było?
– No... też nie umiem tego zbyt dokładnie wytłumaczyć. – Pozwoliłam, by zaczęli grzebać w moich wspomnieniach. – Nie wiem co to, ale... poczułam to. Szłam tak sobie torami, gdy mnie zaatakowało. Albo raczej... Kurde, nie pamiętam niczego, co działo się przedtem. Nie wiem, czy aż tak się zamyśliłam, czy to miało jakiś związek. Nie wiem. Od rana czułam się dziwnie. To coś, to była właśnie atmosfera, dobrze to nazwałeś, Sam. To była taka... atmosfera czegoś. – Za nic nie mogłam się wypowiedzieć. – Kij z tym, po prostu mam wrażenie, że mamy przesrane.
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNING
Lupi mannariUpalne, duszne lato. Żar lejący się z niemal fioletowego nieba, nieruchome powietrze, nagrzane betonowe ściany bloków. Gorące noce i snująca się pomiędzy latarniami mgła. Coś potężnego tak bardzo, że nie powinno się z nim mierzyć w pojedynkę. Magicz...