Rozdział 24

90 21 10
                                    

Nienawidzę szpitali. Jezu, jak ja nienawidzę szpitali...!

Sama nawet nie wiedziałam, że niedawno przebyte zapalenie wyrostka było w stanie zaszczepić we mnie jeszcze większy lęk przed medycyną. Zawsze bałam się lekarzy i drżałam nawet przed głupim bilansem u pielęgniarki w szkole, o przerażeniu podczas pobrania krwi lub szczepienia już nie wspominając, ale teraz to nie był tylko strach. To była zwyczajna panika, od której zrobiło mi się niedobrze i tak duszno, że miałam wrażenie, jakby moje płuca przestały wchłaniać tlen podczas oddychania.

I mało brakło, bym prócz szpitali znienawidziła również Ladona, który nieskutecznie próbował mnie do jednego z nich wciągnąć. Niestety miał pecha, ponieważ zaparłam się nogami o próg i ani myślałam ruszyć, za nic mając to, że właśnie robiłam za atrakcję dla przynajmniej kilkunastu osób kręcących się w pobliżu.

– Jezu, no dałbyś już spokój! – Desperacko próbowałam przekonać brata, kolejny raz robiąc zwinny unik, gdy spróbował złapać mnie za ramię. – To pewnie tylko jakieś głupie stłuczenie czy zwichnięcie, za parę dni przejdzie. Szkoda czasu na jakieś tam prześwietlenia, czekanie w kolejce i całą resztę...

– Skoro to tylko stłuczenie, to nie masz się czego bać – odpowiedział twardo i chwycił mnie wpół. Puścił dopiero gdy jak małe dziecko wydarłam mu się prosto do ucha, jak próbował mnie przenieść przez drzwi.

– Ladon, przestań! Pójdę do lekarza, jeśli mi nie przejdzie po kilku dniach, okej? Obiecuję! – zapewniałam gorliwie, bliska już płaczu.

– Możesz ruszać palcami? – Stanowczo wziął się pod boki, widocznie uznając, że skoro zachowuję się dziecinnie, to tak właśnie będzie mnie traktował.

– No pewnie! – Z dumą zademonstrowałam, dzielnie starając się nie pokazać po sobie, że wywołało to falę kłującego bólu, promieniującego aż do łokcia.

– A nie widzisz, jak ci ten nadgarstek puchnie?

– Weź już nie przesadzaj, prawie wcale nie różni się od zdrowego. – Chcąc potwierdzić swoje słowa, przyłożyłam do siebie przedramiona. Szlag, prawy nadgarstek był tak o jakąś jedną trzecią potężniejszy od lewego. – Ja pierdzielę, i ty przeciwko mnie? – zaskamlałam.

Właśnie ten moment wybrała sobie moja mama, by pojawić się z ogniem w oczach.

– Jeszcze nie weszliście?! – zbulwersowała się, stając obok nas i usiłując opanować oddech. Chyba biegła z parkingu, jak słowo daję...

– Leah twierdzi, że nic jej nie jest. – Brat bezczelnie na mnie naskarżył, za nic mając, że posłałam mu spojrzenie, które z założenia powinno położyć go trupem.

– Bo nic mi nie jest! – prychnęłam nonszalancko. – To wy wyolbrzymiacie zwykłe stłuczenie. Kurde, bladgor prawie położył mi się na ręce, to chyba normalne, że będę mieć na niej siniaka lub dwa, nie?

– Co ci się położyło na ręce...? – Słaby głos całkiem zabawnie kontrastował z brwiami niemal złączonymi pośrodku czoła, ale jakimś cudem się z mamy nie roześmiałam. Prawdopodobnie dlatego, że zbyt mocno drżałam o własne życie.

– Potem ci opowiemy – skwitował Ladon. – W każdym razie uwierz, że jak na moje, to powinna mieć tę rękę zmiażdżoną.

Nie wahając się dłużej, przywaliłam mu torebką.

– Zdrajca! – syknęłam, gdy mama bez dalszych ceregieli wzięła mnie pod ramię i wciągnęła do śmierdzącego lizolem wnętrza szpitala.

Ladon jedynie posłał mi całusa z głupawym wyrazem twarzy.

Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz