Rozdział 18

65 20 0
                                    

Dłuższą chwilę milczałam, intensywnie zastanawiając się nad tym, co usłyszałam. Z niewiadomych przyczyn poczułam jakiś dziwny, niemożliwy do nazwania lęk, zanim jeszcze słowa Ladona zdążyły przebrzmieć. Lęk, który chyba najbardziej ze wszystkiego przypominał ten, jaki potrafi opanować człowieka bojącego się, że ktoś odkryje jego najgłębiej skrywaną tajemnicę...

Do diabła, wynikałoby z tego jedynie to, że mam tajemnice sama przed sobą.

Spróbowałam uporządkować myśli, na ile było to w ogóle możliwe, i skupić się na poleceniu brata. Dokładnie jeszcze raz przeanalizowałam ostatnie wydarzenia – słowa wyżywającego się na mnie podpitego lalusia, jego ociekające pogardą spojrzenie, lepkie łapy, które pchał zdecydowanie nie tam, gdzie powinien. Skupiłam się na rozpierającej mnie wściekłości i jeszcze raz zastanowiłam się, czy było w niej coś na tyle wyjątkowego, by mogło aż tak zaniepokoić półdemona.

Dobra, zdarzały mi się napady złości. I to chyba od zawsze. Od najmłodszych lat byłam kimś w rodzaju skrytej furiatki – dopóki wszystko szło po mojej myśli, wydawałam się dzieckiem-cudem: grzeczna, spokojna, odrobinę wycofana do swojego własnego świata, cicha i nad krzyczenie i bieganie w kółko przedkładająca bawienie się sama ze sobą, najlepiej za zamkniętymi drzwiami pokoju, by nikt mi nie przeszkadzał. Ale jeśli tylko komuś zachciało się podyktować mi coś, co niekoniecznie przypadało mi do gustu... zamieniałam się w potwora. Nigdy nie zdarzało się to często, ale potrafiłam rozpętać awanturę o nic lub zdenerwować się, bo zdawało mi się, że ktoś coś do mnie ma, obojętnie co o tym sądził ten ktoś. Wydawało mi się, że nie było to jakąś przesadą, ja po prostu lubiłam żyć po swojemu. Lubiłam mieć poczucie, że moje życie zależy ode mnie, i myślę, że nie ma w tym nic złego, skoro z perspektywy czasu widać, że decyzje podejmowałam jednak słuszne i miałam się całkiem nieźle.

Tak, byłam złośnicą. Ale takie napady wściekłości, podczas których byłabym o krok od przemienienia się w wilka i rzucenia się komuś do gardła nie bacząc na konsekwencje, chyba mi się wcześniej nie zdarzały. Podkreślam: chyba.

Zastanowiłam się jeszcze raz.

No tak, był jakieś pół roku temu ten facet, który chciał ode mnie czegoś podczas nocnego spaceru. Owszem, skoczyłam mu wtedy do gardła, pokiereszowałam go nawet odrobinkę, ale nie uważam tego za coś dziwnego, skoro mało przez niego nie dostałam zawału. Do tej pory myślałam, że to po prostu w chwili zagrożenia odezwał się mój wilkołaczy instynkt, bo przecież mam coś takiego. Były jeszcze awantury ze sforą Aresa, były moje fochy, gdy ktoś traktował mnie jak najsłabsze ogniwo watahy, były prowokacje Paula, były kłótnie z Wiktorią – w tym ta na balu gimnazjalnym, gdy przerzuciłam ją przez stół. Tak, jeśli głębiej się zastanowić, to właśnie była chyba pierwsza taka akcja, gdy przestałam nad sobą panować całkowicie, ale na swoje usprawiedliwienie miałam argument w postaci wiszącego nade mną księżyca w pełni.

Czy zdarzały mi się takie ataki wściekłości, jak dzisiaj? Nie. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek pragnęła tak bardzo kogoś zabić. Bym naprawdę pragnęła kogoś zabić. Zawsze się wściekałam, a groźbami śmierci rzucałam niemal jak z rękawa we wszystkie strony, ale przecież żadnej z nich nie wcieliłabym w życie. Tylko w tym jednym przypadku gotowa byłam zrobić wyjątek... i to nie tylko w tej ostatniej sytuacji tuż przed moją ucieczką, jak nagle sobie uświadomiłam. Już wcześniej o tym myślałam. Ta chęć przemknęła mi przez głowę niejednokrotnie, czego uświadomienie sobie sprawiło, że mimowolnie zjeżyłam sierść na grzbiecie i ogonie.

Co jest grane? – Głos przemieniającego się w wilka Quillsa wciął się w moje myśli jak dobrze naostrzony nóż. Mało nie wyszłam z siebie, tak się go tam nie spodziewałam.

Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz