Rozdział 30

86 19 3
                                    

Chyba najlepszym podsumowaniem, jak czułam się od samego rana, było to, że chwilę przed wstaniem z łóżka zajmowałam się oglądaniem relacji z międzynarodowych targów trumien w Moskwie.

Poważnie – było źle. Poprzedniego dnia, naćpana adrenaliną i z poczuciem, że jeśli nie będę się ruszać, ktoś może zwyczajnie odgryźć mi ogon, nie czułam najmniejszej ochoty na szczególne użalanie się nad sobą. Wręcz nie miałam na nie czasu, bo wolałam spożytkować go na ucieczkę i ratowanie własnego tyłka, więc nie wiedziałam nawet, ile tak naprawdę przez swoją brawurową odwagę straciłam krwi i nie zastanawiałam się, jakie to może mieć dla mnie skutki. Owszem, kręciło mi się w głowie, miałam lekkie mdłości podczas podróży pociągiem i do tego wszystkiego byłam tak blada, że Ladon uparł się, by odprowadzić mnie do domu (choć mało się o ten przywilej nie pozabijał z Quillsem i Jaredem, którzy nieszczęśliwie mieli nadzieję na to samo), ale nie czułam jeszcze osłabienia. Zaś dzisiejszego ranka...

Kręciło mi się w głowie. Za każdym razem, gdy poruszyłam nią gwałtowniej, ściemniało mi się przed oczami. Nie miałam siły podnieść ręki po butelkę z wodą. Coś tak czułam, że najbardziej przydałaby mi się do tego wizyta u lekarza, ale co ja bym mu miała niby powiedzieć? Nie miałam żadnych widocznych obrażeń, na które mogłabym zrzucić winę. Potraktowane wilkołaczą śliną rany na moim gardle zagoiły się przecież, nie zostawiając po sobie najmniejszego śladu.

Mówić mamie, jaką to miałam przygodę, też nie zamierzałam. Tylko mi jej zawału brakowało... Już z nawiązką mi wystarczało to, że Ladon chyba nie do końca mi uwierzył, gdy zapewniałam go, że jeśli zostawi mnie samą w domu, to naprawdę nie umrę.

Ech, właściwie to sama w to nie wierzyłam. Bo czułam się właśnie tak, jakbym miała umrzeć.

A wiecie, co w tym wszystkim było najgorsze? Dodatkowo, jakbym nie miała wystarczająco dużo atrakcji z niedoborem krwi w organizmie, złapało mnie coś w rodzaju ostrego kryzysu poczucia własnej wartości, pomieszanego z wyjątkowo zaawansowanym kacem psychicznym. I jeszcze koszmary miałam w nocy. Ale to chyba nic dziwnego, skoro wczoraj tak dużo się wydarzyło, co nie? Ciężko mi było skupić się na czymkolwiek, gdy wciąż miałam przed oczami obrazy z poprzedniego dnia – idącego prosto na mnie płonącego bladgora, błąkanie się po ciemnej piwnicy w poszukiwaniu wyjścia, dziwne zachowanie obcej watahy, najprawdopodobniej sterowanej przez swojego przywódcę... W snach z wilgotnych podziemi nie mogłam się wydostać, bo nawet dziura w stropie, którą się tam dostałam, zniknęła, bladgor dorywał mnie i zabijał, a Cruxer jakimś sposobem włamywał się do naszych głów i narzucał posłuszeństwo. Pełna powtórka z rozrywki, okraszona dodatkowo paroma dowodami na to, że mój mózg ewidentnie ma w planach mnie wykończyć. Tylko po co?

Musiałam przyznać, że jestem ostatnio inna... a przynajmniej tak mi się zdawało. Byłam bardziej drażliwa, wybuchowa, złośliwsza i chwilami nielogiczna nawet dla siebie samej. Na samą myśl, że to mogły być zachowania czarnego półdemona, w którego miałam się zamienić całkowicie, jeśli nie zacznę się kontrolować, czułam coś w rodzaju budującego się powoli ataku paniki.

Nie chciałam tego. Ale jak miałam z tym walczyć? To nie była moja wina, że wciąż znajdowałam się w sytuacjach, w których ciężko było się nie denerwować. No bo jak miałam zachować spokój, gdy dwie wilczyce wykazują się kompletnym brakiem zdrowego rozsądku i rzucają się na bladgora bez wsparcia stada, a obcy Alfa próbuje rozerwać gardło mojemu bratu? Ta samokontrola była o wiele trudniejsza do utrzymania, niż się spodziewałam.

Właściwie jedynym, co mnie rano ucieszyło, było to, że ręka w gipsie jednak mnie nie boli. Gdyby jeszcze to miało dojść do moich zmartwień, podejrzewam, że po prostu rzuciłabym wszystko w cholerę i trzasnęła drzwiami. Lub oknem, którym bym wyskoczyła. Rzucając się z trzeciego piętra chyba można się już całkiem nieźle zabić, prawda?

Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz