Rozdział 3

125 20 7
                                    

Po całej tej hecy czułam się po prostu beznadziejnie. Kręciło mi się w głowie, było mi okropnie zimno w mokrych ciuchach, a przed oczami wciąż miałam dziwne miejsce w lesie. Miejsce, które nie powinno przecież istnieć, tak było niezwykłe, a co do którego miałam pewność, że... powinnam je znaleźć. Że gdzieś tam jednak było, czekało, a ja z jakiegoś powodu po prostu musiałam dojść do jego serca. Musiałam, bo inaczej wydarzyłoby się coś strasznego...

Tylko co?

Czułam, że zdecydowanie należało powiedzieć o wszystkim Ladonowi, ale zupełnie nie mogłam się przemóc. Już samo spojrzenie mu w twarz po tych myślach, które mnie wtedy naszły, okazało się sporym wyzwaniem, a rozmawianie w normalny sposób było niemożliwe. Czuł, że coś jest nie tak, widział przecież tę moją histerię; próbował za wszelką cenę wyciągnąć ode mnie coś konkretnego. Dopytywał, drążył, groził, co ze mną zrobi, jeśli w końcu mu tego nie wyjaśnię, ale... nie potrafiłam. Z jakiegoś powodu dziwaczną wizję chciałam zachować dla siebie. Jak największy skarb, jak coś tak kruchego, że pokazanie go komukolwiek mogło skończyć się katastrofą... To było coś tak bardzo mojego, że nawet ukochany braciszek nie mógł tego ujrzeć.

Poza tym... Moje myśli. To wszystko, co pojawiło się we mnie, gdy siedzieliśmy przytuleni na deszczu. Te dziwne pragnienia, których za nic bym się po sobie nie spodziewała. Które były przerażające, być może gorszące... ale nie były złudzeniem. Bo gdyby nim były, to przecież szybko by odpuściły, prawda? A tu im mocniej mi się nasuwały, tym bardziej chciało mi się ryczeć. Bogowie, jeśli jacykolwiek istniejecie, dawno już nie byłam tak słaba i zdezorientowana. Co to było, do cholery? Czy ja naprawdę mogłam...?

Nie, to przecież niemożliwe. Nie i koniec.

Chciałam po tym wszystkim po prostu położyć się spać. Zamknąć drzwi do pokoju, zasłonić szczelnie okna, zwinąć się w kłębek we własnym łóżku, nakryć kołdrą na głowę i do następnego dnia wmawiać sobie, że żaden świat oprócz tego mojego miniaturowego azylu zwyczajnie nie istnieje...

A kij. Dzisiaj była przecież sobota. A już dawno obiecałam Quillsowi, że będę brała patrole w piątki i soboty. Kurde, sama to sobie zafundowałam. A jakby tego było mało – gdy tylko chciałam na chwilę zdrzemnąć się koło dziewiętnastej, przyszedł do mnie sms, którym to Alfa zadysponował spotkanie na dworcu w bliżej nieokreślonym „natychmiast".

Nie umiałam znaleźć dość dobrego argumentu, by się wykręcić. I coś tak przeczuwałam, że wiem, o czym będą chcieli rozmawiać. Ta burza była zbyt podobna do tamtej z połowy marca, by dało się zwalić nagłą chęć integracji na cokolwiek innego.

No więc co miałam zrobić? Właściwie od razu po otrzymaniu wiadomości westchnęłam ciężko, wykonałam smutny w tył zwrot nad łóżkiem i kopnęłam się do drzwi. Gdy mama zawołała za mną, co się stało, odpowiedziałam tylko zbolałym spojrzeniem i wyszłam na zewnątrz. Od razu za progiem przemieniłam się w wilka i ruszyłam w noc.

A właściwie w wieczór. W mieście przecież o tej porze będzie kręcić się mnóstwo ludzi. Jak oni chcą spotkać się na dworcu bez tysięcy ciekawskich spojrzeń wokół? Przecież już oba perony są czynne...

Też coś mi się widzi, że to kompletna głupota, ale weź to temu białemu oszołomowi wytłumacz – mruknął Seth.

Leah! Jakim to cudem pojawiłaś się tak wcześnie?! – wydarł się niemal w tym samym momencie biały oszołom, udając zdziwienie tak wielkie, że aż niemal urwało mu oddech.

Nie mam czego w domu robić, tylko czekać na smsy od ciebie, więc to chyba jasne – prychnęłam. – Siedziałam z niecierpliwością nad telefonem, a gdy tylko napisałeś, ochoczo wybiegłam na dwór, by móc spotkać się z tobą jak najszybciej, mój ty kochany przyjacielu.

Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz