Gabrysia miała dziwną minę.
To znaczy... Ona zawsze wygląda jak mniej atrakcyjne pół tyłka zza krzaka, ale tym jednym razem było jakoś... inaczej. Miała w oczach coś takiego, co kazało mocno zastanowić się nad tym, co też mogła tym razem uknuć. Już samo to, jak weszła na korytarz, zdawało mi się ździebko podejrzane. Bo pierwszym, co zrobiła po wyłonieniu się z szatni, było zatrzymanie się na szczycie schodów, wzięcie pod boki, obrzucenie pogardliwym spojrzeniem całego otoczenia, prychnięcie pod nosem czegoś bliżej nieokreślonego, zadarcie krzywo przypudrowanego noska tak, że wyżej już się chyba nie dało, i pokręcenie głową z politowaniem. Chyba naprawdę ją rozczarowało to, co zastała.
W sumie nie ma co się czepiać, mnie też to zwykle rozczarowuje, no ale chyba jeszcze nigdy nie zrobiłam aż takiego przedstawienia...
Gdy już skończyła pozować, skierowała się niestety w moją stronę. Zgrzytnęłam zębami, zaklęłam w myślach i poważnie zastanowiłam nad powieszeniem na szyi tabliczki z napisem: „mam doła i gryzę". Może by uwierzyła i raczyła trzymać się na odległość przynajmniej przez chwilę. Nikt normalny by pewnie się nie nabrał, ale ona... Kto wie?
– Hej, Leiczku! – Zatrzepotała pozlepianymi rzęsami. Kurde, bladego pojęcia nie mam, jak można używać tuszu w ten sposób? Przecież to wygląda jak słaba reklama w stylu: „drogie panie, tak się nie malujemy"...
Przy okazji zauważyłam też, że na wyżej wspominanym krzywo przypudrowanym nosku ma równie krzywo przypudrowanego pryszcza wielkości niemalże piłki do golfa. Prawie się porzygałam.
– Hej – burknęłam przez zaciśnięte zęby, szybko zakręcając kubek termiczny z kawą. Jakoś tak nagle przestała mi smakować. No ciekawe dlaczego, co nie?
– Co robisz dzisiaj po południu?
Oho! Bada grunt. Ale tak szybko? Bez wstępnego trucia trzy po trzy? Bez monologu, podczas którego miałabym szansę zapomnieć, jak było się asertywną?
– Jadę do dziadków na obiad, a co? – palnęłam błyskawicznie, robiąc niewinną minkę.
– Och, szkoda. Bo miałam nadzieję, że pójdziesz ze mną. Ale skoro nie możesz... – Ułożyła usta w podkówkę i palcem zakręciła w okolicy oka, symulując cieknącą łezkę. Komedia, a nie człowiek.
– Gdzie niby miałabym iść? – Odruchowo się dosłownie zbulwersowałam, ale przepraszam, ja naprawdę nie umiem być miła, gdy ktoś robi z siebie coś takiego. Niech się cieszy, że jeszcze nie dostała takiego kopa, że musiałaby powtarzać to efektowne wejście na korytarz... Dodatkowo jeszcze potrzebowałam się odwrócić, bo serio mnie ten pryszcz drażnił.
Roześmiała się perliście.
– Idę na randkę.
Zakrztusiłabym się, gdybym miała czym, przysięgam.
– Kto jest tym... szczęściarzem? – Mało brakło, a naprawdę powiedziałabym „nieszczęśnikiem", ale jakoś udało mi się w porę ugryźć w język. Boże, kto ją chciał? Jakiś kolejny metroseksualny, mroczny chłoptaś, funkcjonujący na zasadzie: „bycie normalnym gejem jest nudne, więc zostanę emo"?
O rany, auć, ależ to wredne było... Przez nią robię się nietolerancyjna.
– Jak to kto? To ty jeszcze nie wiesz? – Zatrzymała się w półkroku, choć odwracała się już, by odejść i pochwalić się swym szczęściem reszcie koleżanek.
A nie, moment, ona nie ma koleżanek.
– A skąd mam wiedzieć? – Jak to możliwe, że zdołałam zakręcić ten kubek aż tak mocno? Napiłam się gorzkiej kawki na osłodę życia, w myślach modląc się o to, żeby nie okazało się, że o tajemniczym amancie mówiła mi już wieki wcześniej, a ja jak zwykle jej po prostu nie słuchałam.
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 2: END OF THE BEGINNING
WerewolfUpalne, duszne lato. Żar lejący się z niemal fioletowego nieba, nieruchome powietrze, nagrzane betonowe ściany bloków. Gorące noce i snująca się pomiędzy latarniami mgła. Coś potężnego tak bardzo, że nie powinno się z nim mierzyć w pojedynkę. Magicz...