13 (+)

301 20 11
                                    

Karla złapała mnie za rękę i wyszłyśmy z sali. Zobaczyłam, jak Lauren biegnie w nasza stronę.

- Co się stało?? - spytała się

Podeszłam do siostry i w jej ramionach rozpłakałam się.

- Ro... rodzice są po wypadku... - nie dokończyłam, ponieważ z sali wyszedł lekarz. Jej mina mówiła wszystko.

- Przykro mi. Niestety nie udało nam się uratować pani Jauregui.

Rozpłakałam się na dobre.

- A co z tatą? - spytała się Lauren.

- Czekamy, jak się obudzi. Prawdopodobnie zapadł w śpiączkę i nie wiemy czy w ogóle z niej wybudzi. Panu Jauregui dajemy tydzień. Potem odłączymy go od respiratora. Niestety miał dużo urazów wewnętrznych. Jest dwadzieścia szans na obudzenie się. Nawet, jak by się obudził to niestety nie będzie mógł chodzić. Zrobimy co w naszej mocy. Przepraszam, ale musimy kontynuować badania. - i poszła.

W pewnym momencie poczułam, jak Lauren zaczyna opierać się o mnie.

- Co się stało? - spytałam

- Wszystko dobrze.

- Lepiej usiądź. - odezwała się Karla. 

- Postoje. Jest dobrze.

Gdyby nie to, że stałam koło niej to przewróciła by się.

- Może pójdę po lekarza? - spytałam

- Nie, już jest lepiej. Może macie jakąś wodę?

Karla wyjęła z torebki butelkę i podała ją Lauren.

***
Trzy godziny później

Posiedzieliśmy jeszcze trochę u taty. Aktualnie jadę z Lauren do domu rodziców. Karla zawiozła Rob'a do studia, a potem jedzie w raz z dziećmi do domu.

Po jakiś dwudziestu minutach byliśmy w domu. Kiedy weszliśmy do środka słyszeliśmy kłótnie. Poszłam do kuchni i zobaczyłam, jak Taylor krzyczy na Chrisa.

- Tay nie rozumiesz, że zaraz przyjadą. Może coś załatwiają i nie mogą teraz rozmawiać. - powiedział Chris

- Ty nie rozumiesz, że się martwię. Od sześciu godzin nie odbierają telefonu. Od dwóch dni nie ma ich w domu, więc mam prawo się martwić. Jak widać nie interesuje cię kurwa, że ich nie ma. Jesteś po...

- Tay przestań - odezwałam się

- Co wy tu robicie? - spytała się

- Chodźcie do salonu. Musimy z wami porozmawiać.  - odezwała się Lauren i skierowała się wraz ze mną w tym kierunku.

Kiedy dzieciaki do na doszły to usiadły na przeciwko mnie i Lauren. Spojrzałam na bliźniaczkę, która pokazała ruchem głowy, że ma zacząć.

- " Dlaczego ja zawsze muszę pierwsza,, - pomyślałam

- Wiec tak - wzięłam głęboki wdech - Dzisiaj  zadzwonił do mnie nieznany numer. Kiedy odebrałam telefon okazało się, że to był telefon ze szpitala. Rodzice mieli wypadek  i ... - rozpłakałam się - i mama zmarła w szpitalu, a tata... - nie byłam wstanie dokończyć. Wstałam i wyszłam. Usłyszałam jak Lauren kontynuuję.

- A tata jest w śpiączce, z której ma jedynie dwadzieścia procent szans na obudzenie się.

Kiedy się uspokoiłam wróciłam do reszty. Widziałam jak po policzkach Chrisa i Taylor lecą łzy. 

- Nie wierzę, wam. - powiedział i wstał. Trzymając się za głowę chodził po pokoju.

Tay patrzyła w jeden punkt i się nie odzywała.

- Przez kilka dni zostaniemy tutaj, żebyśmy  spakowali wszystkie rzeczy i będziecie u nas mieszkać dokąd nie skończymy remontować domu, który jest naprzeciwko naszego. Ten dom po wyremontowaniu będzie mój i Karli. - przerwałam - Jest tam sześć pokoi. Każdy z was będzie miał osobno, ale możne to jeszcze potrwać jakieś dwa tygodnie, jak skończy się remont.

- A teraz, jak chcecie idzie to pokoi. Pamiętajcie, że macie nas. Do szkoły nie będziecie na razie chodzić. - skończyła za mnie Lauren.

Kiedy skończyłyśmy mówić Tay wstała i poszła  do pokoju. To samo zrobił Chris.

Wraz z Lauren nie spałyśmy przez pół noc. Ustaliłyśmy co z pogrzebem mamy. Oczywiście w tym czasie piliśmy coś mocnego, ale nie tak bardzo, żeby się nachlać w trzy dupy.

610 słów

New life for Marika and KarlaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz