Rozdział 32

310 22 5
                                    

Minął miesiąc czasu i przyszedł już listopad. Było zimno, mokro, wietrzenie i ciemno. Nie lubiłam jesieni, ale Zosia uwielbiała skakać i rzucać się liśćmi razem z Kamilą. Szłyśmy właśnie na cmentarz, teraz miałam już dwa groby do odwiedzenia na lokalnym cmentarzu. Najpierw miałam tylko rodziców, do których przychodziłam tak często jak tylko mogłam. A od niedawna mam też dziadka, z którego śmiercią nadal nie mogę się pogodzić. Był dla mnie wszystkim... Kiedy doszliśmy do alejki, gdzie leżał dziadek Zosia od razu pobiegła ku niemu. Postawiliśmy już pomnik, był biały z czarnymi literami. Kiedy zobaczyłam zdjęcie dziadka na pomniku, poczułam łzę w oku. Szybko ją otarłam, bo Arek zapłakał w wózku i poprawiłam mu kołderkę. Zosia usiadła sobie na ławeczce, a ja podeszłam zapalić znicza. Posiedziałam chwilę z dziećmi na grobie dziadka i poszliśmy dalej na grób moich rodziców. Kiedy szliśmy alejką spotkałyśmy Mateusza, kardiologa który leczył dziadka. 

- Marta! - zawołał i dobiegł do nas z alejki obok. W dłoniach trzymał wypalony wkład do znicza. Bez lekarskiego kitlu wyglądał nieco inaczej, miał czarną skórę, czerwoną koszulę w kratę, podarte jeansy i czarne glany. Swoje ciemne włosy lekko zapuścił i potargał, zarost był idealnie wyprofilowany, a na nosie całego kolorytu na twarzy dodawały duże, czarne okulary. 

- O hej Mateusz - przywitaliśmy się z uśmiechem. Nie widziałam go od narodzin Arka.

- Co tam u ciebie? Jak mały? O widzę, że śpi - mówił bardzo szybko do czego miał tendencję. Wyglądał i zachowywał się kompletnie inaczej niż w szpitalu. 

- Wszystko w porządku - odpowiedziałam - Arek rośnie jak na drożdżach jak widać, a u ciebie?

- Dobrze, mam teraz kilka dni wolnego i postanowiłem wpaść do mojej babci - pokazał na grób, który znajdował się w alejce z której właśnie wyszedł. 

- Och, no my właśnie też wracamy z grobu dziadka i teraz idziemy do moich rodziców - powiedziałam i przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że zaraz zapyta oto, ale on tego nie zrobił.

- Kiedy zmarli? 

- Pięć lat temu - odpowiedziałam i spojrzałam w dal. Ciągle miałam wrażenie, że to było tak niedawno, jakbym wczoraj dostała ten najgorszy telefon w moim życiu. Wtedy zawalił mi się świat, straciło sens każde najmniejsze uczucie. Pogrążyłam się w rozpaczy, z której nieumyślnie oddałam się w ramiona gwałciciela i psychopaty co skończyło się dla mnie jeszcze gorzej. Dopiero po tym znalazłam człowieka, który postawił mnie na nogi zarówno psychicznie jak i emocjonalnie. Wszystko wróciło do normy. 

- Jak chcesz to mogę z tobą do nich pójść - zaproponował, a ja dopiero teraz się zorientowałam że wpatruję się w horyzont w milczeniu. Musiało to wyglądać tak jakbym go milczeniem prosiła o towarzystwo. 

- Okej - zgodziłam się i poszliśmy. Bardzo dobrze nam się razem rozmawiało, mieliśmy naprawdę świetny kontakt. Miałam wrażenie, że znam go od lat i mogłabym mu zdradzić wszystko. W ostateczności zaprosiłam Mateusza do nas na herbatę, bo Łukasz i tak był w pracy a ja bym siedziała sama z dziećmi. Weszliśmy do środka i Zosia od razu pobiegła do swoich zabawek, a Arek spał więc zostawiłam go w przedpokoju w wózku i poszłam do kuchni zająć się herbatą.

- Macie bardzo ładny dom - stwierdził Mateusz i pocierał sobie ręce. 

- A dziękujemy - uśmiechnęłam się i zobaczyłam, że w oczach Mateusza pojawił się błysk. Jednak nie zwróciłam na to uwagi i dalej krzątałam się po kuchni. - To był trochę taki prezent ślubny od rodziców i dziadków

- To nieźle się szarpnęli - zaśmiał się kardiolog - Znaczy... no 

- Spokojnie, nie był aż tak drogi na jaki teraz wygląda. Był do remontu i dużo pracy w niego włożyliśmy, żeby wyglądał tak jak teraz. Ale od początku był piękny - skwitowałam.

Kłamstwo ma krótkie nogiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz