Pierwsi byli kochający. Nigdy nie skrzywdzili ani swoich dzieci, ani żadnego innego człowieka. Mieszkali w nadmorskiej miejscowości, w małym domku, we troje, oni i dziecko. Kolejne było w drodze. To było ostatnie wspomnienie. To było ostatnie wspomnienie, ale też dobre wspomnienie. Nie było złych wspomnień, bo oni sami byli dobrymi ludźmi. Zawsze znajdowali chęci. Znajdowali czas. Szkoda, że im tego czasu dano tak mało.
Nie do końca wiadomo, jacy byli drudzy. Można było się o nich dowiedzieć czegoś jedynie z opowiadań i legend, ale on ich nie słuchał. Nie chciał ich znać, nie interesowało go to. Wyjechali do Chin po pieniądze. Wydawali je tam na siebie, bo nie mieli dziecka, przynajmniej on tak myślał. Byli szczęśliwi. Oni mieli czas, mnóstwo czasu. Wciąż gdzieś chodzili, jeździli, mogli poznawać, widzieć, czytać, odkrywać, czuć, mówić, myśleć, oddychać, nie to co pierwsi. I byli wolni od największego obowiązku, bo dobrowolnie się go zrzekli. Nikt nie wiedział, czy to doceniali.
Na pierwszy rzut oka byli różni. I faktycznie, gdyby postawić ich obok siebie, wyszłoby to jak na dłoni. Pierwsi zasługiwali na coś więcej niż te dziesięć zdań, drudzy nie zasługiwali na nic. Ale było coś, co ich łączyło.
Wszyscy odeszli.