2) Złote pukle

507 37 0
                                    

- dwadzieścia cztery godziny później -

- Evan?

 To było doprawdy głupie pytanie i Regis zadał je tylko dlatego, by przezwyciężyć ciszę a nie, dla uzyskania odpowiedzi. W końcu przyszedł tu przecież za jego nęcącym zapachem krwi; każdy człowiek miał swój własny, oryginalny i nie był do pomylenia z niczym innym.
 Regis wstrzymał oddech. Nie chciał się odurzać; musiał powściągnąć głód. Słyszał, że serce rycerza jeszcze biło. Coraz wolniej i słabiej.

 Krew była wszędzie. Czerwone plamy barwiły zbroję, trawę, kamienie. Ciepła ciecz rozlewała mu się u stóp. Wampir po raz kolejny patrzył, zamiast działać, siłując się z własnym instynktem.
 Oczy Regisa zalała jasna czerwień; siatka fioletowych żył przebijała teraz przez pergaminową skórę, gdy w dzikim szale postanowił zrobić jedyną racjonalną rzecz, wyładować swoją nagłą złość z daleka od Beerharta.

  Nie wiedział, dlaczego ta krew tak bardzo go drażni; nie wiedział, dlaczego widok tego poranionego człowieka tak bardzo nim wstrząsnął, wiedział jednak, że ma niewiele czasu.
 Przemienił się w mgłę, aby z tej niematerialnej perspektywy ostudzić swoje emocje i gdy przybrał już swoją postać, dopadł do leżącego rycerza. Tym razem zioła czy maści nie wystarczyły. Wampir musiałby użyć magii własnej rasy, nie mając pewności, czy ta podziała na śmiertelnika we właściwy sposób, gdyż nigdy wcześniej tego nie robił.

 Zerwał z niego zbroję - nie cackał się w odpinanie od siebie stalowych części. Oderwał kilka pasów materiału z własnej tuniki, zawiązując je powyżej krwotoków i zabrał się za leczenie, znanym sobie sposobem, choć coraz bardziej tracił wiarę w to, że zdąży. Ludzie byli tak wątli i słabi, tak wrażliwi na uszkodzenia... Życie potrafiło uciec z nich w ułamku sekund.

 Najpierw najgorsza rana - czyli kilka cięć ostrym jak brzytwa przedmiotem, tuż pod obojczykami, na klatce piersiowej. Regis wiedział już, co spowodowało atak. Zaatakował go fleder, wampir o wyjątkowo niskiej inteligencji, lubujący się w rozszarpywaniu ofiar. Stwór musiał uciec, gdy zwęszył Regisa; przed wampirami wyższymi umykały wszystkie z słabszych ras. To było ironiczne; wszak Regis właśnie przed wampirami ostrzegał rycerza najbardziej.
Rytm serca, który u niego słyszał, słabł stopniowo.

 - Nie zrobiłbym tego w ten sposób. - powiedział nagle Regis, do samego siebie, cicho. - Musiałeś bardzo cierpieć...
 Choć zaleczył jego rany, tak jak potrafił, młodzieniec był teraz blady jak kreda i niemal tak blady, jak sam wampir. Oddech miał płytki a ciało, nieruchome.
 - Przepraszam. - szepnął Regis, nachylając się nad nim. - Przyszedłem za późno. To nie twoja wina. Robiłeś, co mogłeś. Zły czas, złe miejsce... Tak po prostu bywa.

  Nachylił się za bardzo. To były ułamki chwili. Regis złamał się. Zanim pomyślał, wbijał już zęby w szyję mężczyzny. Z rany po zębach wypłynęła niewielka strużka krwi.

 Cyrulik oderwał się od niego niczym oparzony. Nie wziął ani łyka. Był na siebie wściekły. Wyprostował się.

Aż w końcu... serce człowieka stanęło.
 Wampir wytarł ze złością usta, nie zamierzając posmakować nawet jednej kropli.

 - Oszalałem chyba. - syknął sam do siebie. Chciał zerwać się, odejść, zostawić to ciało, przenigdy więcej go nie wspominając; pragnął wyrzucić z pamięci te złociste pukle i szafirowe oczy, i uśmiech młodzieńca, tak ujmujący, pełny szczerej serdeczności.

 Regis powstał, żachnął się. Prychnął w głos, by przekonać samego siebie, że nie warto niczego żałować. Odwrócił się plecami, by odejść i nie wrócić, tak, jak zaplanował.
 A wtedy ponownie usłyszał słaby rytm serca.

 Gdyby wampir mógł fizycznie zblednąć, właśnie by to zrobił. Okręcił się powoli na pięcie i zwrócił ku leżącemu rycerzowi, tak haniebnie pozostawionemu na brudnej ziemi.
 Evan Drachiel Beerhart wziął głęboki wdech. Serce mężczyzny zabiło głośniej. Krew ponownie zaczęła przepływać, w charakterystycznym, życiodajnym szumie, którego Regis nie pomyliłby z niczym innym.
Sam Regis zaś żachnął się drugi raz, tego samego dnia.

 - Nie. Nie wierzę. - pokręcił głową, a potem podszedł z oporem, do rycerza. - To nieprawdopodobne. On nie mógł przeżyć. - racjonalizował cyrulik, kucając w końcu, by zmierzyć mu tętno. - To się nie dzieje naprawdę.
 Do kogo mówił? Zapewne do siebie. Próbował się przekonywać, że padł ofiarą jakiegoś urojenia, że widział to, co chciałby zobaczyć. A chciał namacalnych dowodów na to, że z jego zmysłami było wszystko w porządku.

 Jednak człowiek z pewnością żył i oddychał. Pozostawiony sam sobie, nie pożyłby jednak zbyt długo. Sam, w kałuży krwi, nieprzytomny, był przykładem ofiary idealnej. Tym razem Regis nie mógłby go zostawić, jego sumienie na to nie pozwalało. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo chłopak był drobny. Bez zbroi, bez konia, wyglądał zupełnie bezbronnie. Złociste włosy, umazane czerwienią, kleiły się do brudnych kamieni.

Tak się nie godziło. Zmysł estetyki wampira został zszargany do reszty.

  Emiel Regis Rohellec Terzieff-Godefroy wziął człowieka na ręce, jak gdyby ten ważył mniej, niż piórko. Był mu to winien. Za to ugryzienie. Za zwątpienie i wyśmianie. A przede wszystkim za to, że przybył za późno. Już nie chodziło o tą cudowną, zdradliwą krew, czy o jego urodę. Regis czuł się parszywie, we własnym odczuciu sprawiedliwości. Było wielu innych ludzi, których mógł złapać fleder - dlaczego akurat musiał zaatakować Beerharta? Czemu tak brzydka kreatura miała czelność zaatakować człowieka, którego wampir wyższy akurat upatrzył sobie do obserwowania? Regis był poirytowany i zły. Ze wszystkich śmiertelników świata to właśnie ten, który jakoś go ujął, padł ofiarą tępego monstrum.

 Cyrulik był mu winien pomoc, tak dopowiadała mu moralność; rycerz uratował go, choć było to zbędne, ryzykując własnym, abstrakcyjnie krótkim życiem. Wampir nie mógłby postąpić inaczej, pozostawiając go teraz na pastwę losu. Może i nie rozumiał ludzi zbyt dobrze, może w jakiś sposób i gardził tak słabymi istotami jak oni, ale musiał oddać sprawiedliwość, że Evan starał się ze wszystkich sił, by przeżyć. Zrobił, co mógł, choć było to niewiele. Zdeptane ślady gałęzi i odpryski kory mówiły wampirowi więcej, niż jakakolwiek opowieść.

 - Już dobrze. - westchnął w jakiś czas później, kładąc przyszłego rycerza na prowizorycznym łóżku, we własnej kryjówce na jednym z cmentarzy. - Teraz będziesz bezpieczny...- wymruczał uspokajającym głosem. -  Tutaj, ze mną, nic ci nie grozi... - Regis zaczął się krzątać, aby znaleźć coś, czym oczyści go ze śladów zaschniętej krwi. - Obiecuję.

Regis nie wiedział jeszcze i nie mógł wiedzieć, że nie powinien był składać takich obietnic.

Regisowe Historie // Witcher/ Wiedźmin fanfiction (bxb)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz