Connor staje pośrodku mieszkania przy Michigan Drive i obserwuje Sumo, który rozpaczliwie biega z kąta w kąt, próbując znaleźć swojego właściciela. Pies smutno wsadza nos w zakamarki kanapy lub w kołdry w sypialni, próbując znaleźć cień zapachu osoby, która już więcej się tu nie pojawi. Ostatecznie bernardyn kładzie się zrezygnowany przy wejściu i cicho piszcząc, próbuje okazać swoje rozczarowanie tym, że w domu ewidentnie kogoś brakuje. Connor podchodzi po niego i głaszcze go lekko po wielkiej głowie, jakby chcąc dodać mu tym choć trochę otuchy, ale szybko odkrywa, że sam jej potrzebuje.
Za nic nie jest w stanie pojąć tego, co się stało dziś z Orlą i tego, dlaczego powiedziała to, co powiedziała. Bardzo chciał zwalić to na jakiś chwilowy kryzys, ale mimo swojego niepokoju postanowił dać jej przestrzeń i wrócić do domu.
Nawet jeśli w ogóle nie czuje się tu już jak w domu.
Nie raz wieczorami krążył sam po tych pokojach, ale dziś panująca tu cisza jest dla niego nie do zniesienia, dlatego włącza telewizor, nawet jeśli nie ma najmniejszego zamiaru go słuchać.
Zdejmuje z siebie marynarkę i przewiesza ją przez oparcie sofy, zanim się na niej położy. Przez chwilę po prostu patrzy w sufit, próbując racjonalizować wszystkie myśli i uczucia, jakie przelewają się przez jego oprogramowanie, aż ostatecznie zamyka oczy. Pragnie się jedynie wyciszyć, choć na chwilę, na ułamek sekundy wrócić do ogrodu, do bycia maszyną, do nieodczuwania niczego. Jednak doskonale wie, że to niemożliwe i że tak naprawdę za nic by tego nie chciał.
Po tym, jak otworzy oczy, kątem oka zauważa kartkę papieru w wewnętrznej kieszeni swojej marynarki, rozpoznając mowę, która próbowała spisać Banks i sięga po niego bez zastanowienia. Znaczna część tekstu zapisanego przez Orlę jest pokreślona, a w innych miejscach stanowi tylko luźny zbiór wtrąceń, które nigdy nie miały być wypowiedziane na głos. Connor przez chwilę analizuje zapiski, zanim znajdzie ich początek.
Naprawdę do cholery nie jestem gotowa, by to napisać. I jak to napisać. Może powinnam się dostosować do Hanka i po prostu być bezczelna i dużo przeklinać? Chociaż to chyba wypadałoby dość kiepsko na pogrzebie. Na pogrzebie powinno się mówić to, co żywi chcą usłyszeć.
Mogłabym zacząć od tego, jak wspaniałym i utalentowanym policjantem był Hank, ale to byłoby zbyt oczywiste. To akurat wiedzą chyba wszyscy i nawet jeśli ostatnio bywało różnie, to w końcu znalazł sposób, by wrócić na dobre tory. No i wydaje mi się, że wystawianie mu zawodowej laurki byłoby zbyt mało osobiste.
To zabrzmi bardzo ironicznie w kontekście ostatniego półtora roku, ale Hank Anderson całe życie uczył mnie, jak być człowiekiem (Boże, jak to brzmi idiotycznie).
Nigdy nie miałam szczęścia, by mieć prawdziwą rodzinę, więc on starał się, chociaż chwilami ją dla mnie stworzyć. Więc tak, dzięki niemu zrozumiałam, że moje pochodzenie mnie nie definiuje i jeśli zaakceptuję wszystkie wady i zalety życia na własną rękę, to zawsze będę mogła na niego liczyć.Nawet w tych chwilach, gdy musiał mnie wyciągać z jakichś kłopotów, w które wpadłam na własne życzenie. Hank zawsze miał niebywały talent do wrzeszczenia na ludzi w taki sposób, że można było to nazwać konstruktywną krytyką. A przynajmniej dla mnie to było konstruktywne, bo wiedziałam, że nie mogę się poddać.
Wyrzuty sumienia, mam niekończące się wyrzuty sumienia, z którymi nie umiem nic robić. Jak mam tam stanąć i mówić o pozytywach, gdy część mnie umarła?
Mam wymyślić jakąś ciepłą anegdotę?
To przecież nigdy nie było w naszym stylu.
CZYTASZ
more human than human • D:BH
FanfictionOrla Banks posiada niezwykle krytyczne zdanie o społeczeństwie, talent do pakowania się w kłopoty oraz sporo tajemnic. Dlatego dobrze się składa, że na posterunku policji w Detroit może liczyć na pomoc, chociaż jednej przychylnej jej osoby. Zwłaszc...