Silny wiatr kołysze gałęziami wysokiego świerku rosnącego przed domem z czerwonej cegły. Pogoda jest tak okropna, że nawet mimo wczesnej godziny w środku budynku pali się już światło. Gavin wciąga na głowę kaptur i odpala papierosa, utwierdzając się w przekonaniu, że Connor nie skończy za szybko rozmawiać z Chrisem.
Po tym, jak tylko spisali jego zeznania, Reed chciał jak najszybciej opuścić mieszkanie kolegi. Im dłużej w nim siedział, im dłużej patrzył na zatroskane spojrzenia żony Chrisa i jej nieustanne proponowanie im kawy, tym bardziej chujowo się czuł. Przede wszystkim dlatego, że poszukiwanie osób odpowiedzialnych za tamten wybuch nie idzie im tak szybko, jak Gavin by sobie tego życzył i zwyczajnie zżera go poczucie winy, że nie mogą przedstawić koledze jakichś szczerych obietnic, że uda im się zamknąć śledztwo w najbliższym czasie. Jednak tym, co poza pracą frustruje Reeda do granic możliwości, jest dostrzeżenie, w jak chujowej sytuacji życiowej się znajduje.
Wszyscy jego kumple, jak Chris, mają rodziny, dzieci, kogoś, kto będzie naprawdę szczerze za nimi tęsknił. W końcu nawet za Andersonem wypłakiwały sobie oczy jego przyszywane dzieci. Nawet jeśli jedno z nich było pieprzonym androidem.
A on? On swoimi napadami złości i ciągłym stawianiem pracy na pierwszym miejscu zjebał nawet to. I teraz nie pozostaje mu nic innego jak jeżdżenie co drugi weekend do pieprzonego Toledo, by mógł sprawiać, chociaż pozory tego, że jest dobrym ojcem.
Dlatego też odmraża sobie teraz tyłek, paląc papierosa, bo zwyczajnie trudno mu udźwignąć jednocześnie prowadzenie sprawy o takim ładunku emocjonalnym i patrzenie na syna swojego kolegi biegającego radośnie po salonie. Dając Gavinowi jasno do zrozumienia, że jak tak dalej będzie się to wszystko toczyć, to on choćby nieświadomie pójdzie w ślady Hanka i to wcale nie na tym etapie życia, w którym został on najmłodszym porucznikiem w Detroit.
Drzwi domu Millerów otwierają się i Connor jeszcze chwilę żegna się z żoną kolegi, zanim ruszy w stronę Gavina. Reed wyrzuca niedopalonego papierosa do studzienki ściekowej i na razie dalej opiera się o maskę samochodu, przyglądając się androidowi, który zapina szarą kurtkę. Detektyw w życiu by się do tego nie przyznał na głos, ale czasem zdarza mu się zapominać, że Connor nie jest prawdziwym człowiekiem. Zwłaszcza gdy brunet robi takie drobne, ale kompletnie mu niepotrzebne gesty, czy coraz bardziej zawzięcie odgryza mu się na wszelkie przytyki. A mimo tego nadal pozostaje maszyną.
Tak samo, jak osoba, której szukają.
– Czy wszystko w porządku? – pyta Connor, stając naprzeciwko detektywa. – Wydawałeś się niezwykle zdenerwowany.
– Owszem, bo musiałem oglądać twoją gębę od rana – odpowiada od razu Gavin i wzdycha ostentacyjnie. – No wsiadaj, do cholery! Na co czekasz?
– Aż otworzysz samochód? – kpi android i idzie do drzwi po stronie pasażera. Reed chwilę szuka kluczyków w kieszeni, zanim otworzy auto. Wsiadają do środka i gdy tylko detektyw odpala silnik, z głośników zaczyna lecieć muzyka, którą Connor ścisza. – Powinniśmy pomówić o śledztwie.
– Proszę bardzo, a masz coś nowego do powiedzenia? Chris nic nie wie, co nie jest żadnym zaskoczeniem, bo od początku wiedzieliśmy, że to złe miejsce i zły czas. Na razie udało nam się przesłuchać jedną osobę z listy, którą dała nam November i zgodnie z twoją analizą to ona była najbardziej podejrzana. Szkoda, że ma solidne alibi. Jutro ściągamy na posterunek trzy kolejne, może one nam coś powiedzą, ale jak znam życie, to dadzą nam gówno. – Gavin, patrzy na drogę, jadąc dosyć szybko i dalej wylewa swoją frustrację. – Nie mamy żadnych innych tropów, tylko androida, który według CyberLife nie istnieje i ładunek wybuchowy. Z tym że jeśli chodzi o ładunek, to wiemy tyle, że zrobił go jakiś domorosły pirotechnik w swojej kuchni. Więc? Co jeszcze masz do dodania? Co pominąłem?
CZYTASZ
more human than human • D:BH
FanfictionOrla Banks posiada niezwykle krytyczne zdanie o społeczeństwie, talent do pakowania się w kłopoty oraz sporo tajemnic. Dlatego dobrze się składa, że na posterunku policji w Detroit może liczyć na pomoc, chociaż jednej przychylnej jej osoby. Zwłaszc...