Sentymenty ◎ Poniedziałek 27 lutego 2040.

366 48 37
                                    

Warstwa rozmoczone śniegu przykleja jej się do butów, a Orla przeklina lekko fakt, że pewnie już nie uratuje zamszowych kozaków. Nie wie w ogóle, co jej przyszło do głowy, by je założyć, ale jakiś wewnętrzny głos zawsze kazał jej ubierać się odrobinę staranniej, gdy jechała do Kamskiego. Nawet jeśli żadna ładna marynarka, nie sprawiała, że czuła się w tym miejscu jak w domu, a nie galerii wnętrz.

Staje przed drzwiami, kładzie dłoń na panelu dotykowym i czeka, aż system bezpieczeństwa ją rozpozna i wpuści do środka. Rozpina płaszcz, ruszając w stronę drzwi na prawo, prowadzących do salonu i im dłużej przemierza te puste korytarze sama, tym dłużej zastanawia się, gdzie do cholery jest Chloe. I jak na zawołanie blondynka pojawia się w drzwiach do kuchni.

– Och witaj Orla! Dobrze Cię widzieć – mówi dziewczyna, uśmiechając się do niej promiennie. – Właśnie przygotowuje dla was lunch. A Elijah czeka na ciebie w swojej sypialni.

– Jasne. Co u ciebie? – pyta Banks, przyglądając się jeszcze chwilę androidce.

– Wszystko w porządku. Wrócę do przygotowania jedzenia, dobrze?

– Dobrze.

Orla czeka, aż Chloe znów zniknie w kuchni, zanim ruszy w stronę sypialni. Opiera się o futrynę pokoju Kamskiego, który podobnie jak reszta domu jest urządzony w chłodnych szarościach i tylko czerwona pościel przełamuje zimno tego pomieszczenia. Dziewczyna patrzy chwilę na Elijaha przeglądającego koszule w szafie, zanim nie chrząknie znacząco.

– Dzień dobry – mówi swoim spokojnym głosem brunet. – Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę.

– Przecież się zapowiedziałam wczoraj wieczorem, więc nie tam do końca pojawiam się tu z zaskoczenia – odpowiada Orla, dalej stojąc w drzwiach. – Czy ty znów nawrzeszczałeś o coś na biedną Chloe?

– Nie? A o co chodzi? Żaliła ci się? – pyta, obracając się, a jego lodowate błękitne oczy mierzą ją uważnie. Jakby poszukując kłamstwa.

– Chyba żartujesz. Ona by w życiu o tobie złego słowa nie pisnęła, po prostu jest jakaś taka... no chodzi jak w zegarku. Czasem jak jesteśmy same, to pozwala sobie na uszczypliwości, a ostatnio nie.

– Może ty przestałaś być dla niej suką i dlatego ona jest milsza? – Dziewczyna wzrusza ramionami i w końcu niechętnie mu przytakuje. – Właśnie. Więc? Co cię sprowadza? Jakiś problem z prawnikiem, którego Ci poleciłem?

– Nie, dopiero dzisiaj do niego idziemy. Jeśli mam być szczera nie spodziewałam się, że Hank będzie na tyle ogarnięty, by zostawić po sobie testament. – Jej głos mimowolnie lekko się łamie, więc przygryza usta, nie chcąc dodawać nic więcej.

– Wciąż nie mogę w to uwierzyć – mówi Elijah, obracając się znów w stronę szafy. – Nie powinnaś go stracić.

Banks tylko przytakuje niepewnie, nawet jeśli obrócony plecami do niej Kamski tego nie widzi. Dziewczyna idzie w końcu w stronę łóżka i siada na jego brzegu, gdy Elijah obraca się do niej z dwiema niemal identycznymi koszulami.

– Jakąś szczególna okazja? – pyta Orla, wskazując na koszulę, którą Kamski trzyma w prawej dłoni, a on przytakuję, odkłada ją na krzesło obok siebie i otwiera szufladę z krawatami. – Okej. Teraz to już naprawdę zaczynam się martwić. Nie miałeś na sobie krawata od pogrzebu mojej matki Elijah.

– Mam ważne spotkanie, chciałbym, by odebrano mnie jako kogoś komu dziesięć lat na odludziu wyszło na zdrowie – sarka, a Banks podnosi się i staje obok niego nad szufladą pełna nieużywanych krawatów, spinek do mankietów i drogich zegarków.

more human than human • D:BHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz