🅅🄸🄸

3.7K 165 83
                                    

Powoli podniosła się z betonu i ruszyłam w stronę krawędzi dachu. Na moje szczęście był on już dosyć blisko ziemi. Zacisnęłam zęby i zeskoczyłam, upadając na miękką trawę. Na moje szczęście tym razem kości wytrzymały. To dopiero początek przemiany i kości nadal były dosyć twarde. Ruszyłam w stronę płotu, uważając by nikt mnie nie przyłapał. To mogłoby się naprawdę źle skończyć. Ojciec nie lubi, kiedy łamałam zasady. A jedną z nich jest nieopuszczanie terenu domu watahy bez jego zgody. On po prostu lubi wiedzieć gdzie kto jest i kiedy. Zwłaszcza jeśli chodzi o jego szczeniaki. Na szczęście ja znałam jedno miejsce, w którym można było pokonać ogrodzenie.

Odnaleźliśmy je wraz z rodzeństwem kilka lat temu. Całkiem przez przypadek. Dom watahy był otoczony siatką pod napięciem. Tworzymy ją pojedyncze elementy złączone w całość. Wydawało się to marne zabezpieczenie, jednak ono wystarczyło w czasach pokoju. Było jednak w płocie miejsce, gdzie prąd nie dochodził. Kiedyś podczas zabawy przez przypadek pchnęliśmy Jacka na płot. I tak okazało się, że ogrodzenie nie działa. Na szczęście kontrolę płotu były rzadkością, więc nikt się nie zorientował. Mój ojciec uważał, że ten płot jest ostatnią rzeczą jaką zasługuje na uwagę. Pewnie, teraz kiedy do okolicy wprowadzili się banici, bardziej się nim zainteresuje, ale jeszcze nie teraz.

Wskoczyłam na siatkę i zaczęłam się wspinać. Po chwili byłam już na górze. Przerzuciłam jedną nogę i usiadłam okrakiem na płocie. Rozejrzałam się uważnie, jednak nie dostrzegłam żadnego strażnika. Niestety nadal nie byłam w stanie dostrzec, tego kto kręcił się przy płocie. Przerzuciłam więc drugą nogę i zaczęłam schodzić w dół. Wolałam nie ryzykować kolejnego złamania. 

Ostrożnie ruszyłam w głąb lasu. Nagle do moich nozdrzy dotarł ten sam cudowny zapach co w szkole. Nagle straciłam zdolność zdrowego myślenia. Jak w panice rzuciłam się do biegu.

~ A nie mówiłam. - Moje wewnętrzne zwierzę stwierdziło, że to doskonały moment, by podkreślić swoją dominację. 

~ Dobra wygrałaś. Sorry. - Rzuciłam, niechętnie czując, że inaczej nie da mi spokoju. 

Potem wilczycy nic już nie powiedziała. Zapewne napawała się swoim zwycięstwem w głębi podświadomości. Przewróciłam oczami, biegnąc dalej. W mojej głowie tliła się nikła nadzieja na to, że kości nie odmówią mi posłuszeństwa. Nie w takiej chwili. 

Zapach z każdym pokonanym metrem stawał się coraz intensywniejszy. Przez co coraz mocniej mnie przyciągał. Nie miałam w planach mu się opierać. Skoro już go znalazłam, to nie ma co przed tym uciekać. I tak wszyscy prędzej czy później się temu poddają. 

W końcu zatrzymałam się, dostrzegając czyjąś postać między drzewami. Jakieś cztery metry przede mną stał młody chłopak pewnie niewiele ode mnie starszy. To on był właścicielem tego zapachu. 

- Normalnie bym nie przyszedł, ale twój zapach mnie przyciągnął. - Oświadczył, nadal stojąc do mnie tyłem. - Mam nadzieję, że jesteś gotowa. - Nie dając mi czasu na odpowiedź, odwrócił się do mnie przodem. 

W tym momencie straciłam kontakt z rzeczywistością. Przed moimi oczami stanął on brunet o czarnych oczach i dosyć łagodnych rysach twarzy tyle, że nie był już nastolatkiem. Widziałam jego dorosłą wersję, jak i sama siebie z piątką dzieci. Staliśmy na tle domu watahy. Po chwili budynek zniknął a na jego miejscu, pojawiły się tysiące wilków. Nasze stado. 

To była wizja, którą widzą wszystkie odnajdujące się mate. Nie jest ona jednak proroctwem. Możemy być razem i nie mieć w ogóle dzieci lub w ogóle możemy nie być parą. Ta wizja jest ponoć objawieniem, naszych najgłębszych pragnie. 

Po chwili wizja zniknęła. Jeszcze przez kilka sekund mogłam podziwiać jego złote oczy, które po tym czasie stały się na powrót brązowe. Dopiero potem zjechałam oczami niżej. Na jego prawym ramieniu dostrzegłam coś na kształt tatuażu o czerwonej barwie. Znak banitów. 

- Jesteś banitą. - Wyrzuciłam z trudem a ten odwrócił się i uciekł. 

Byłam w takim szoku, że nie zrobiłam dosłownie nic. Po prostu stałam jak ten debil. Cały czas patrzyłam na miejsce, gdzie wcześniej stał wilkołak. Czyli jednak banita. 

~ To się porobiło. - W końcu Ava postanowiła się odezwać. ~ Nie mogę uwierzyć w naszego pecha. 

~ Może mnie pociesz zamiast dobijać? - Upomniałam wilczyce, w dalszym ciągu nie mogąc się ruszyć. 

~ Aria chodźmy stąd. Wolę nie stać się ofiarą jego watahy. - Zaproponowała wilczyca, na co ja niechętnie się obróciłam i ruszyłam w stronę domu watahy. 

~ Ze wszystkich wilkołaków chodzących po ziemi trafił mi się akurat on. - Zaklęłam telepatycznie, na co Ava westchnęła ciężko. 

~ Życie w naszym świecie było zdecydowanie zbyt proste. Coś w końcu musiało się zjebać. 

Ciężko było mi się z nią nie zgodzić. Moje życie było dosyć proste. Chodziłam do szkoły, trenowałam na alfę i miałam przyjaciół. Było przyjemnie, a ja nie musiałam się nadmiernie wysilać. A jak wiadomo los nie lubi, kiedy nam się nudzi. I kiedy tylko dostrzeże, że nasze życie jest zbyt piękne, musi zesłać na nas jakieś kłopoty. 

~ Co ja mam teraz zrobić? - Zwróciłam się do wilczycy z nadzieją na otrzymanie dobrej rady. 

~ Na pewno nie będziemy za nim latać. - Oświadczyła stanowczo, jakby oczywistym było, że zacznę to robić. 

~ Za kogo ty mnie masz? Jestem prawdziwym wilkiem, a nie jakimś tam psem. 

~ Więc będziemy czekać, aż sam przyjdzie. - Oświadczyła pewnie Ava, jakby była pewna, że on wróci. 

I w sumie to miała rację. W końcu to więź mate. Prędzej czy później zatęskni i do mnie wróci. Jak to mawiają, kiedy gonisz psa, on spierdalaj. A kiedy ty uciekasz, to on goni ciebie. Co by nie było pierwszy raz też sam przyszedł. A gdyby nie chciał tej więzi wystarczyłoby, że trzymałby się swojego podwórka. A jednak tutaj przyszedł i wyzwolił naszą więź. 

Ostrożnie wspięłam się na płot i wróciłam na jego drugą stronę. Byłam cholernie zmęczona i chciałam już tylko się położyć. Chciałam wrócić do pokoju, jednak wtedy przypomniałam sobie o Colleen. Przecież nie zostawię jej samej na dachu. 

Podeszłam do niewielkiego zadaszenie, pod którym ustawiana jest część drewna. Wskoczyłam na nie. Podskoczyłam i odbiłam się od ściany, finalnie łapiąc się krawędzi dachu magazynu broni. Podsciągłam się i już byłam na górze. Na szczęście moja kości jakoś to zniosły.

Moja bliźniaczka nadal spała jak zabita. Colleen niewiele rzeczy było w stanie obudzić. Spała twardym snem, chociaż była wyczulona na niektóre dźwięki. Na przykład wystrzał z broni palnej budzi ją momentalnie. 

Położyłam się na tym samem miejscu co wcześniej. Naciągłam kaptur na głowę i zamkłam oczy. Na moje szczęście pierwsza ekscytacja odnalezieniem mate już mi przeszła i teraz mogłam spokojnie zasnąć. 

Nasze dwa światy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz