Biegłam ile sił w nogach, by nie zgubić Zaydena, który biegł przede mną. Stwierdził, że zna świetne miejsce, by wprowadzić nasz plan w życie. Ja bez słowa udałam się za nim. W tej chwili liczy się każda sekunda. Dlatego bez marudzenia pobiegłam za nim, wierząc w jego plan. On był tak skupiony, że po prostu pokonywał kolejne metry. Nawet nie sprawdzając, czy nadal za nim podążam. W końcu zatrzymał się i obrócił się do mnie przodem. Wyciągnął przed siebie dłoń, którą ja od razu po dobiegnięciu złapałam. Zacisnęłam swoje palce na jego dłoni a on powtórzył mój gest. Uklęknął na ziemi, a ja zrobiłam to samo bardziej gwałtownie niż bym chciała przez to, że mnie pociągnął.
- Połóż dłoń na korzeniach. To wzmocni twoje połączenie z lasem i sprawi, że będzie Ci łatwiej. - Polecił, a ja bez mrugnięcia okiem położyłam dłoń na odsłoniętych korzeniach. - Skup się i myśl o przywódcy łowców. - Przypominał, a ja jedynie skinęłam głową.
Z całych sił skupiłam się na szukanym przeze mnie człowieku. Jednak przez dłuższą chwilę błądziłam po lesie bez wyraźnych efektów. Byłam zbyt słaba, by go znaleźć. I wtedy poczułam napływ mocy. Szybko zrozumiałam, że Zaydena dzieli się ze mną własną siłą. Tak bym mogła znaleźć naszego wroga.
I wtedy przed moimi oczami stanęła kobieta. Jej blond włosy upięte były w warkocz francuski. Na twarz miła nałożony jedynie delikatny makijaż. Ubrana była cała na czarno. Stała oparta o jeepa i co chwilę mówiła coś do krótkofalówki. Nie wystarczyło mi siły, by usłyszeć o czym mówi. Zaczęłam szukać czegoś charakterystycznego, po czym mogłabym poznać miejsce w którym się znjdowała. I wtedy dostrzegłam charakterystyczne drzewo. Kiedyś blisko siebie rosły dwa drzewa. W pewnym momencie zaczęły się zrastać. Nie było to nic szczególnie niezwykłego, jednak każde te dwa drzewa zapadły mi w pamięć. Pamiętam czasy dzieciństwa, kiedy mama opowiadała mi legendę tych drzewa.
Dawno temu kobieta wydawała na świat dziecko. Przerażona spojrzała na, malucha pełna nienawiści, której sama nie rozumiała. Tej samej nocy porzuciła dziecko w lesie. Wiedziała, że ono nie ma żadnej szansy na przeżycie. Jednak jej dawno martwe serce nie wzruszyła ta myśl.
Niemowlę płakało przeraźliwie. Jednak w ciemnym lesie nikt nie mógł go usłyszeć. Nikt oprócz samotnego wilka zamieszkującego te tereny. Znalazł on niemowlę i zabrał do swego domu. Był banitą. Samotnym wilkołakiem bez domu i rodziny. Dlatego też dziecko było dla niego niczym dar od losu. Wychował chłopca niczym własnego syna. Nadał mu imię Arin od słowa w starożytnym języku oznaczającego dar.
Lata mijały, a chłopiec stawał się mężczyzną. Którego dnia spacerując po lesie, natknął się na dziewczynę. Była ona niezwykła. Sam nie potrafił stwierdzić dlaczego. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Wtedy jeszcze nie wiedział, że to właśnie jego Allisa go zgubi.
Któregoś dnia dziewczyna ruszyła za Arinem do jego domu. Pchnęła ją ku temu ciekawość. W końcu kto normalny mieszka po środku lasu, zdała od innych? Ta historia miejsce miała lata temu. Wtedy lasy były niebezpieczne. Pełne dzikich zwierząt i potworów z legend które wtedy były czymś więcej. Kiedy dotarła na miejsce, ujrzała ojca chłopaka zmieniającego formę. Przerażona uciekła tylko po to, by wrócić na to miejsce następnego dnia.
Wyszła z zarośli i spojrzała na ojca i syna. Chłopak pytał ją co tutaj robi, jednak ta nic nie odpowiedziała. Naciągła strzałę na cięciwę łuku. Strzeliła, a wilkołak zasłonił ciałem swojego syna. Zszokowany chłopak ostatni raz spojrzał na dziewczynę, a samotna łza słynęła po jego twarzy. Tak bardzo kochał ojca, że zamierzał przy nim być aż do końca. Dziewczyna niewzruszona tym widokiem postrzeliła chłopaka.
Padł na ziemię, nawet na chwilę nie puszczając ręki ojca. Oboje zmarli w tym miejscu a na miejscu ich spoczynku wyrosły dwa drzewa. Ich miłość okazała się tak wielka, że drzewa, które na niej wzrosły zrosły się ze sobą na znak ich wiecznego powiązania.
Jemu na imię było Arin Park, był on pierwszym człowiekiem jakiego szczerze pokochał wilkołak.
Jej natomiast na imię było Allisa Hood, była ona pierwszym łowcą.
- Wiem, gdzie jest. - Oświadczyłam, podnosząc się z ziemi. Tym razem to ja pociągłam chłopaka. - Chodź byle szybko.
Zaczęłam biec w kierunku polany, gdzie rosły połączone drzewa. Znajdowała się ona stosunkowo niedaleko, dlatego szybko dotarliśmy na miejsce. Uklękłam schowana w roślinności. Obserwowałam kobietę, która rzeczywiście tam była. I co najważniejsze nikogo przy niej nie było.
~ Zaatakujemy razem z dwóch stron. - Poinformował mnie telepatycznie i ruszył dalej by znaleźć się po drugiej stronie.
Nawet na moment nie oderwałam wzroku od kobiety. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego oni to robią. Stosowanie metody oko za oko, ząb za ząb nikomu jeszcze nie wyszło na dobre. Poza tym i tak w tych czasach łowcy to w większości osoby przejmujący schedę po swoich rodzicach. Wilkołaki nic im nie zrobiły. Jednak oni wychowani się w nienawiści do takich jak ja. I dlatego mordowali nas z zimna krwią.
~ Gotowy? - Spytałam telepatycznie nieco zniecierpliwiona.
~ Tak. - Odpowiedział po upływie kilku minut.
~ Trzy... Dwa... - Podniosłam się z kolan i skupiłam spojrzenie na kobiecie niczym drapieżnik na swojej ofierze.
~ Jeden... Teraz. - Dokończył mój mate, a ja od razu ruszyłam w stronę kobiety.
Kiedy tylko zorientowała się co się dzieje, odrzuciła krótkofalówkę i wyjęła sztylet zza paska. Rzuciłam się na nią, a mój partner unieruchomił jej rękę ze sztyletem. Chyba nie spodziewała się, że ktoś postanowi się po nią pofatygować.
Nagle uniosła mocno kolano, trafiając mnie nim między nogi. I muszę przyznać, to cholernie boli. Następnie jej noga ruszyła w drugą stronę, trafiając mojego mate w to samo miejsce. Pod wpływał bólu, poluźnił swój uścisk a kobieta uwalnia się z naszych uścisków. Spryciara.
Rzuciłam się w jej stronę, jednak ta za pomocą sztylety trzymała mnie na dystans. Zastanawiałam się co mogę zrobić, jednak jak się okazało mój przeznaczony był bardziej pomysłowy. Skorzystał z łuku kobiety i za jego mocą ją postrzelił. Kiedy strzała wbiła się w ramię kobiety, ta upuściła sztylet.
Rzuciłam się na nią i w ten oto sposób ona leżała na ziemi, a ja na niej siedziałam. Zacisłam ręce na jej szyi. Nagle coś przeleciało obok mojej głowy. Uniosłam gwałtownie spojrzenie i dostrzegłam łowcę celującego do mnie z łuku. Gdzieś za plecami usłyszałam drzwięk łamanych kości. A już po chwili łowca walczył z wilczą formą Alfy banitów.
Łowczyny wykorzystała moją chwilę nieuwagi. Złapała za kamień, który leżał w jej zasięgu i uderzyła mnie nim w głowę. Ogłuszyła mnie i dzięki temu ziemią nasze role. Teraz to ona na mnie siedziała i mnie dusiła, a ja leżałam nie myśląc racjonalnie. W końcu sobie o czymś przypominałam. Jestem cholernym wilkołakiem i mam pazury. Wysunąłem je i wbiłam w ręce kobiety. Ta odskoczyła ode mnie jak rażona.
Pojedynek pewnie trwałby gdyby nie wilkołaki, które nagle wybiegły z lasu. Jakimś cudem zyskaliśmy przewagę i udało nam się wyprzeć łowców. Chyba przetrwamy ten dzień.
CZYTASZ
Nasze dwa światy
WerewolfAria od zawsze starała się robić wszystko by udowodnić ojcu, że będzie świetna alfą. Poświęcała się treningom i sprawom watahy a nic innego nie miało dla niej znaczenia. Przykładna córka alfy a przede wszystkim przykładna przyszła alfa watahy. Z dru...