🅇🅅🄸🄸🄸

2.7K 140 1
                                    

Z uwagą obserwowałam banitów wchodzących do domu watahy. Prowadził ich Zayden, który nie przypominał mojego Zaydena. Nie uśmiechał się w ten cwaniacko sposób. Kroczył dumnie a jego wyraz twarzy, wydawał się wyrażać jedynie chęć mordu. Za nim kroczyli jego banici. Kroczyli dumnie warcząc, kiedy tylko ktoś podszedł zbyt blisko ich szeregów. Miałam ochotę zacząć na nich krzyczeć. Spytać jakim prawem się tak zachowują skoro, to my oferujemy im schronienie. Jednak tego nie zrobiłam. Wzrok miałam wbity w mojego mate. I szczerze miałam wrażenie, że patrzę na kogoś kompletnie mi obcego. Nie na tego wilkołaka, który ma obsesję na punkcie bananów i pływania. Serio on kocha te dwie rzeczy najbardziej na świecie. Patrzyłam na zimnego dupka, który może lubić tylko krzywdzenie innych.

- Aria. - Odezwał się tata, kiedy Zayden do nas podszedł. - Zaprowadź alfę Forbsa do jego gabinetu. Ja jeszcze zamienię słowo, z jego wataha o ile pozwoli. - Tym razem przeniósł wzrok na mojego mate.

- Oczywiście alfo Black. W końcu teraz jesteśmy u ciebie. Przedstaw moim ludziom zasady a ja zapoznam się z nową siedzibą.

- Proszę za mną. - Rzuciłam ruszając w odpowiednim kierunku.

Całą drogę żaden z nas się nie odezwał. Nawet nie w myślach. Po prostu szliśmy w milczeniu. W końcu się odezwałam. Jednak nie by rozwiązać nasze osobiste problemy, tylko by wyjaśnić parę zasad.

- Zwykle wilki nie mogą wchodzić na to piętro bez upoważnienia. - Zaczęłam, a alfa skupił na mnie wzrok. - Jednak teraz kiedy dom watahy jest pełny, zakaz nie obowiązuje. Więc nie zdziw się jak zobaczysz jakąś omegę na korytarzu.

- Rozumiem. - Rzucił niesamowicie obojętnym tonem.

Kiedy dotarliśmy pod drzwi jego gabinetu, otworzyłem je i weszłam do środka. Pomieszczenie nie było duże. Stało w nim biurko i dwa krzesła. Do tego jedna półka na jakieś dokumenty i inne tego typu rzeczy.

- Może to mało godne warunki dla alfy jednak musisz przywyknąć. - Rzuciłam, obracając się do niego przodem.

Patrzyłam z uwaga, jak zamyka za nami drzwi. Na tym piętsze wszystkie ściany i drzwi są kompletnie dźwięko szczelne. Tak by nawet wilkołak nie mógł nic wyłapać. Dlatego teraz mieliśmy chwilę na szczerą rozmowę. Rozmowę na którą serio nie miałam ochoty. No, ale musieliśmy ją odbyć. Niestety.

- Wiem, że cię okłamałem. - Zaczał, od razu opierając się plecami o drzwi. - Jednak miałem swoje powody.

- Niby jakie? - Prychnęłam wkurzona.

- Bałem się, że uciekniesz, kiedy się dowiesz. Bałem się, że nie będziesz chciała mieć nic wspólnego z alfą banitów. A ja naprawdę cię lubię Ari. - Zaśmiałam się lekko, stwierdzając, że mój facet brzmi jak dziecko z podstawówki.

- Jednak to było kłamstwo w ważnej sprawie. Wiesz, że to wiele zmienia? - Spytałam, a ten jedynie skinął głową. - Dobra kurwa. Nie będę o to robić scen jak wariatka. - Usiadłam na biurku, spoglądając na mojego mate. - Nadal jednak jestem trochę zła... Jak to się stało, że jesteś alfą?

- Tata nim był. Potem zabili go łowcy. - Wyjaśnił, wzruszając ramionami. - Mama zmarła z tęsknoty no i tak zostałem alfą.

Opowiadał mi te historię, w taki sposób jakby już nie bolało. Lub jakby chciał ukryć fakt, że nadal cholernie boli. Spojrzałam na niego już nieco łagodniej. W końcu on został sam. No niby miał watahę, ale wataha to nie do końca to, co rodzina.

- Zay możemy ustalić, że od dzisiaj koniec takich kłamstw. - Spytałam, a chłopak podszedł do mnie bliżej.

- Nigdy już cię nie okłamie. - Oświadczył, patrząc mi prosto w oczy. - I obiecuję ci wspólne oglądanie filmu z kakao.

Uśmiechnęłam się na to mimowolnie. Kocham oglądać filmy zwłaszcza te akcji. No i kocham pić kakao. Ten facet zna mnie trochę za dobrze i umie mnie urobić.

- No dobrze. - Rzuciłam, wzdychając ciężko.

Zayden podszedł do mnie bardzo blisko. Przeczesał palcami moje włosy, a ja zrobiłem to samo. Z tym że chłopak miał ich znacznie więcej. I były dłuższe niż moje.

- Jak teraz będziemy się ukrywać? - Spytał, teraz kładąc dłoń na moich plecach.

Czułam, że łamiemy pewne bariery fizyczne. Zayden jeszcze nigdy mnie tak nie dotknął. I możecie się śmiać. Znamy się ponad miesiąc, a nawet się nie całowaliśmy. Jednak nie uśmiecha mi się spieszyć. Zwłaszcza że wiem, iż on może zniknąć. Odejść i już nigdy nie wrócić. Dlatego wolę się nie zapędzać.

- Myślę, że powinniśmy się unikać. Chociaż ojciec pewnie będzie tak pochłonięty sprawą banitów, że jak przyjdę raz na jakiś czas, to się nie zorientuje.

- A Twoje pięć tysięcy rodzeństwa? - Dopytał, w zabawny sposób unosząc brew.

- Mam tylko troje rodzeństwa, a to nie tak dużo. No i teraz mają na karku swoich znajomych, więc nie powinno być z nimi problemów.

- Więc chyba wszystko powinno się udać. - Stwierdził, odchodząc ode mnie kawałek. - A to raz na jakiś czas to jak często?

- Będę przychodź, przy każdej okazji. - Rzuciłam, lekko się uśmiechając. Szczerze przeszła mi już złość. Nie będę robiła problemów o takie pierdoły.

Tak zdecydowanie wybaczanie przychodziło mi za łatwo. Jednak taka już byłam. Nie umiałam się gniewać chociaż powinnam. Przez co ludzie często ranili mnie bez końca bo za każdym razem im wybaczałam.

- To się cieszę. - Uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób. - Tylko mam nadzieję, że, alfa Black się nie dowie. Bo ja naprawdę nie chciałbym stracić możliwości posiadania dzieci.

- Oj daj spokój. - Rzuciłam rozbawiona. - On taki nie jest. To nie typ tatusia, który będzie chronił moją cnotę jak najdłużej. Jeszcze niedawno byłam pewna, że jak przedstawię mu swojego faceta, to zbija piątkę i będą gadać jak dobrzy kumple.

- Nawe jak nie jest facetem tego typu jednak myślę, że banity nie polubi. - Stwierdził, siadając przy biurku. - Ja chyba sam bym nie polubił. Zwłaszcza z uwagi na to, że wtedy moja córka mogłaby chcieć odejść. - Stwierdził, a ja obróciłam się do niego przodem.

- A nie chciałbyś by twoja córka była po prostu szczęśliwa? - Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. - Nawet jeśli Ty nie do końca rozumiałbyś to szczęście?

- Chyba chciałbym, by była szczęśliwa. I żeby była mądra po tobie. - Oświadczył, szeroko się do mnie uśmiechając.

- Dlaczego rozmawiamy jak małżeństwo z dwudziestoletnim stażem? - Spytałam nagle. - Na razie to się nawet na dzieci nie zapowiada.

- Ta to było dziwne. - Stwierdził, śmiejąc się lekko. - Dylan i Pedro śpią u ciebie w pokoju? - Spytał po raz kolejny, zmieniając temat.

- Tak. I chyba nie jesteś zazdrosny? - Zeszłam z biurka i skrzyżowałam ramiona na piersiach.

- Może tylko trochę. - Przyznał, czym nieco mnie zaskoczył. - Niech trzymając, łapy przy sobie.

- Spokojnie. Pedro kocha się w mojej siostrze, a Dylan ma mate. Więc nie masz w nich konkurencji. - Zapewniłam, chcąc go uspokoić. - A teraz idę, bo jeszcze ktoś coś sobie pomyśli.

- Nawet się jeszcze nie całowaliśmy. - Stwierdził rozbawiony, a w jego głosie nie było słychać pretensji.

- I tylko my o tym wiemy. - Przypomniałam, wychodząc z jego gabinetu.

Nasze dwa światy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz